Niedokończona rozmowa z Chicago. Przyjechałam tam w 4 dni po zwycięstwie Obamy w wyborach prezydenckich, na amerykańską premierę filmu „Honor generała”. Tam usłyszałam historię o poszukiwaniach rodziny matki – dziecka rzezi wołyńskiej. Teraz Ewa Uszpolewicz-Figurski mówi o swoich niedożytych emocjach.
Czytaj w serii „ciekawe historie” wywiady z wyjątkowymi postaciami:
-
„Żyję jak w transie. Robię wszystko, co w mojej mocy” – młody lekarz David Borst ze szpitala Bernhoven w epicentrum pandemii koronawirusa w Holandii
-
„Nie jestem optymistyczna co do przyszłości Polski” – Agnieszka Holland o emocjach w polityce, kryzysie zaufania w Europie oraz o głębokim konflikcie trawiącym Polskę i o jego korzeniach.
-
„W tych nietypowych czasach Europa potrzebuje filozofa-polityka”. Polsko-flamandzka filozofka Alicja Gęścińska walczy o mandat europosła.
-
„Adamowicz symbolem Polski, która nie chce rezygnować z wolności”– poeta Adam Zagajewski, gość Międzynarodowego Festiwalu Literackiego „Winternachten” w Hadze
W Chicago – honor, Obama, Wołyń
Z Ewą Uszpolewicz-Figurski poznałam się w listopadzie 2008 r. w Chicago.
Do Chicago przyleciałam wraz z reżyserką dokumentu pt. „Honor generała”, Joanną Pieciukiewicz. Film ten o przywracaniu w Holandii chwały generałowi Sosabowskiemu i jego żołnierzom miał być pokazany na 20. edycji prestiżowego Festiwalu Filmu Polskiego w Ameryce. Ponieważ miałam pewien wkład w powstanie tego dokumentu poleciałyśmy za ocean razem. (I warto było, film otrzymał nagrodę publiczności).
Ewa odebrała nas z lotniska i udzieliła nam gościny. Obwoziła po Chicago i pokazywała ciekawe miejsca i ludzi.
O tym mieście mówił wtedy cały świat, tuż po zwycięstwie Barracka Obamy 4 listopada 2008 r. w wyborach prezydenckich. Świat dostał jakby otuchy na lepsze jutro, „yes we can” mocno rezonowało.
Trzy niestrudzone polskie dziennikarki z Polski, Holandii i USA, do późnych godzin nocnych rozmawiały, na Czerwonym Ganku domu Ewy, o świecie, o Polsce i o przedziwnych ludzkich losach.
To wtedy, obie z Joanną, usłyszałyśmy niesamowitą historię o tym, jak ponad pięćdziesiąt lat po II wojnie światowej Ewa rozpoczęła poszukiwania rodziny swojej mamy.
Jak się okazało, jej matka była dzieckiem ocalałym z rzezi wołyńskiej.
Za sprawą nagrania audio na profilu Ewy na FB, wracam teraz do tamtej rozmowy…
Niedokończona rozmowa z Chicago
z Ewą Uszpolewicz-Figurski rozmawia Małgorzata Bos-Karczewska
Małgorzata Bos-Karczewska: Jak odkryłaś tę historię swojej mamy?
Ewa Uszpolewicz-Figurski: Od zawsze ciekawa byłam rodzinnych historii. Wypytywałam babcie i dziadków z obu stron o losy przodków, także o ich życie przed i w czasie wojny. Wszystko zapisywałam. Rodzinę ze strony taty miałam dość dobrze rozpracowaną, natomiast dziadkowie ze strony mamy oszczędni byli w opowiadaniach.
Moja mama dowiedziała się od kuzynki, że jest adoptowanym dzieckiem, dzień przed swoją maturą. Szok.
Mnie powiedziała o tym fakcie, kiedy miałam 18 lat.
Przysięgłam sobie wtedy, że znajdę rodzinę mojej mamy i poznam jej rodowe nazwisko!
Jak udało ci się to zrobić? Bez Internetu, bo to były 90. lata, ty mieszkałaś wtedy w Gdańsku, a twoja mama i siostra w USA.
Mama znała tylko swoje imię – nie było pewności, że jest prawdziwe – oraz datę i miejsce urodzenia. W dowodzie osobistym, obok nazwy miejscowości, w której się urodziła, widniał zapis – powiat: ZSRR, bo po wojnie to nie były już polskie ziemie.
Rozpoczęłam poszukiwania. Udało mi się ustalić, dzięki pewnej pani, która miała nieograniczony dostęp do Archiwum Ziem Wschodnich, że wieś, w której urodziła się moja mama, jest na Wołyniu. Od dziadka (adopcyjnego ojca mojej mamy), który – kiedy byłam dzieckiem – dawał mi lekcje historii, wiedziałam o mordzie w Katyniu i rzeziach na Wołyniu.
W czasach PRL-u to była zakazana wiedza, więc przekazywana tylko ustnie.
Znalazłam dwa stowarzyszenia związane z Wołyniakami: Upamiętniania Polaków Pomordowanych na Wołyniu i Upamiętnienia Ofiar Zbrodni Ukraińskich Nacjonalistów. To drugie wydawało pismo „Na rubieży”. Napisałam odręczne listy do obu stowarzyszeń, także do Archiwum Aktów Kościelnych (stamtąd nigdy reakcji nie było).
Po jakimś czasie przyszedł list z Zamościa od szefowej pierwszego stowarzyszenia, pani Teresy Radziszewskiej. W liście zaproszenie na zjazd Wołyniaków z miejscowości, w której urodziła się moja mama!
Pani Teresa napisała, że przed wojną to była bardzo zwarta i zżyta ze sobą społeczność, a ci, którzy przeżyli rzeź i ich potomkowie, rozsiani po całej Polsce, spotykają się raz w roku.
Zabrałam ze sobą zdjęcia mamy i stos kartek z moimi danymi i informacją, kogo szukam. Niestety nikt z nich nie umiał nic powiedzieć, bo przecież nie znałam rodowego nazwiska mojej mamy.
Podali jednak nazwisko księdza, który ich wszystkich znał. Po rzezi w 1943, prosił o zaopiekowanie się ocalałymi katolickimi dziećmi. Znałam to nazwisko z opowiadań mamy i adopcyjnych dziadków! Pojechałam do jego parafii, ale on wtedy już nie żył.
Czy Twoja mama wiedziała o twoich poszukiwaniach?
Przez rok prowadziłam poszukiwania w tajemnicy przed mamą. Mieszkała już wtedy, z moją młodszą siostrą, w USA.
Siostra była na mnie zła za utrzymywanie poszukiwań w tajemnicy, ale nie wydała mnie.
Nic nie mówiłam, bo bałam się, że mogę rozbudzić nadzieję mamusi, że jej rodzina żyje, a co jeśli tylko groby znajdę? Wiedziałam – to nie była moja nadzieja czy wiara – nie umiem wytłumaczyć, skąd wiedziałam, ja po prostu wiedziałam, że ich znajdę. Żywych czy nie – znajdę i poznam nazwisko.
W końcu jednak powiedziałam mamie.
Jakim cudem, nie znając nazwiska, odnalazłaś rodzinę mamy?
W „Na rubieży” wydrukowano mój anons z informacjami o prowadzonych przeze mnie poszukiwaniach.
I pewnego wieczora zadzwoniła starsza pani z Warszawy. Powiedziała, że jest najstarszą siostrą mojej mamy, ich najmłodszej, zaginionej siostry – jedynej, której dotychczas nie udało im się odnaleźć.
Kiedy widzieli ją ostatni raz, miała 3 latka.
Całe rodzeństwo odnalazło się do pięćdziesiątych lat XX w. Szukali jej w Polsce, w Niemczech, nawet w Australii, a tymczasem ona była tuż tuż, ale pod innym nazwiskiem – rodziny, która ją w 1945 r. adoptowała.
Zapytałam ją o rodowe nazwisko. Niemal zemdlałam – jedna z moich nauczycielek je nosiła! Część braci i sióstr mojej mamy w Warszawie, część w Gdańsku, dwa kroki od nas…
Nazajutrz spotkałam się z siostrą i bratem mojej mamy i z ich rodzinami. Mieszkaliśmy w tej samej dzielnicy Gdańska, kilka przystanków tramwajowych od siebie. Podczas mojego pierwszego spotkania u brata mamy w Gdańsku, zadzwoniliśmy do mojej mamy…
Jak doszło do spotkania rodzeństwa? Niesamowite, i to po ponad 50 latach.
Niedługo później moja mama wysiadła z samolotu na Okęciu.
Na lotnisku cała wielka rodzina – rodzeństwo mojej mamy, ich współmałżonkowie, dzieci i wnuki. Stoję z kamerą i filmuję.
Mama jedną ręką pcha wózek z bagażem, drugą macha do nas. Nagle widzę, że najstarsza siostra i najstarszy brat łapią się za ręce i… cofają!
W głowie huk: co ja zrobiłam! Zobaczyli ją i stwierdzili, że to nie ich siostra! Pomyłka! Co ja najlepszego zrobiłam mojej mamie i tym ludziom?! Co teraz? – Miałam wrażenie, że to trwa wieki.
Za moment słyszę ich szloch i widzę, jak oboje biegną do mojej mamy. Byli w szoku, bo w swojej najmłodszej siostrze zobaczyli ich mamę – tak ją zapamiętali, kiedy ostatni raz ją żywą widzieli.
Mojej mamie całe życie towarzyszyły potworne sny, niejeden raz budziła się w nocy z krzykiem. Kiedy opowiedziała je, bracia krzyknęli, że to nie sny, że to się naprawdę wydarzyło.
Tego dnia najstarsza siostra powiedziała, że dla nich wszystkich wojna skończyła się dopiero teraz.
Jesteś dziennikarką, na twoim profilu na FB (Ewa Figurski) publikujesz odcinki powieści. Czy powstaje książka w formie audio?
Myślałam, że ta historia skończyła się dla mnie w momencie odnalezienia rodzeństwa mojej mamy, czyli dawno temu, że przeżyłam, co miałam przeżyć i że to wszystko już wybrzmiało.
W zeszłym roku mama znowu poleciała do Gdańska, zobaczyć się z siostrą i chorym bratem. Z powrotem do Chicago przyleciały obie.
Ciocia przywiozła film, który kręciłam prawie trzydzieści lat temu na lotnisku i podczas spotkań rodzeństwa po pół wieku. W trakcie jego oglądania poczułam, że ta historia jest we mnie ciągle żywa, że aż tętni moimi niedożytymi emocjami.
Uderzyło mnie, jak bardzo byłam w tych poszukiwaniach samotna.
I wtedy zdecydowałam się wypuścić z siebie tę historię, zmieniając dane występujących postaci.
Usiadłam do pisania i pojawiła się ulga, jak gdyby uchodził ze mnie nadmiar duszącego mnie powietrza.
Ciągle piszę i piszę, póki co mam 60 stron. Przyjemność sprawia mi nagrywanie tego tekstu i publikowanie audio w odcinkach.
Zapraszam do odsłuchania odcinków na moim profilu na FB.
Odsłuchałam dwa odcinki „Poszukiwanie rodziny”. Świetne nagrania, wciągająca narracja. To właśnie dzięki nagraniom audio zrodził się pomysł na tę rozmowę, która zaczęła się na Czerwonym Ganku domu na przedmieściach Chicago dwanaście lat temu.
Życzę weny twórczej i wiernych słuchaczy.
Ewa Uszpolewicz-Figurski jest polską dziennikarką, od 2004 r. mieszka w Chicago. Pisze scenariusze teatralne. W 2019 w Teatrze przy Stoliku im. Alicji Szymankiewicz i w Teatrze Polskiego Radia w Chicago prapremierę miała sztuka jej autorstwa i reżyserii pt. „Wigilia” (zobacz na Youtube). Prowadzi psychoterapeutyczne warsztaty dla kobiet pt. „Kolory Kobiety”. Projektuje też i robi biżuterię.
Jest członkinią Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich w Ameryce i wolontariuszką w Muzeum Polskim w Ameryce.
Zdjęcie główne: Kolaż zdjęć z rodzinnych zbiorów Ewy Uszpolewicz-Figurski, przedstawiający małą dziewczynkę (mama Ewy w 1945 r.), dwie dorosłe córki, fot. Wojtek Sawa.
Historia mamy Ewy była zaprezentowana w 2017 r. na multimedialnej wystawie pt. „The Wall Speaks – The Voices of the Unheard” (Ściana mówi. Głosy niesłyszanych) autorstwa polskiego artysty mieszkającego w Stanach – Wojtka Sawy.