Fragment okładki książki Dore Van Duivenbode, na zdjęciu matka, Barbara Starzyńska w dniu pierwszej komunii w Oświęcimiu

Czytelnik ociera się o prochy i śmierć. O czarną historię tego miejsca. Jak tu można żyć? Dlaczego młoda Holenderka podejmuje tak trudny temat? Co chce nam powiedzieć o tym miejscu i o nas samych? Tym miejscem jest Oświęcim.

Matki się nie wybiera, ani  też miejsca urodzenia. „Mój polski dom. Wakacje w Auschwitz” – to autobiograficzna powieść młodej Holenderki Dore van Duivenbode o rodzinnym mieście jej matki i miejscu letnich wakacji. To niesentymentalna podróż, bo przedwczesna śmierć polskiej matki otwiera olbrzymie pokłady bolesnych i niezrozumiałych wspomnień.

Pisarka zgłębia tajemnicę sensu słów: jak ludzie mogą tu żyć, w cieniu śmierci?

Bezrefleksyjnie, pytanie to zadają także nieliczni zagraniczni turyści i przybysze z innych części Polski. Pozostało, jak dotąd, bez odpowiedzi.

Tym miejscem jest Oświęcim. To miasto naznaczone jedna z najciemniejszych kart historii ludzkości. Miejsce Zagłady.

Niemiecki obóz Auschwitz-Birkenau, fot. Wikipedia

Najbardziej znanym niemieckim nazistowskim obozem koncentracyjnym i zagłady, którego liczba ofiar była największa, jest właśnie Auschwitz – Birkenau. Dziś jest on główną atrakcją turystyczną, która odwiedzają rocznie setki tysięcy turystów z całego świata.

Debiut literacki

„Mój polski dom. Wakacje do Auschwitz” („Mijn Poolse huis. Vakanties naar Auschwitz”) jest debiutem literackim Dore van Duivenbode. Ukazała się w renomowanym holenderskim wydawnictwie „De Geus” (wydaje ono m.in. powieści Olgi Tokarczuk, ostatnio „Księgi Jakubowe”).

Autorka urodziła się w 1985 r. w Rotterdamie, skończyła historię na uniwersytecie w Utrechcie. Jest freelancerką – dziennikarką i pisarką.

W 2019 r. jej książka została nagrodzona najważniejszą holenderską nagrodą im. Boba van Uyla w kategorii reportażu literackiego.

Książka ma wciągającą narrację. Czy Dore uda się sprzedać dom rodzinny? Czym zakończy się jej poszukiwanie odpowiedzi na nurtujące pytanie o przeszłość – o stosunek mieszkańców Oświęcimia do tragicznej karty w historii ich miasta.

Dom rodzinny

Po śmierci matki 25-letnia Dore otrzymuje z bratem w spadku letni domek pod Oświęcimiem. Brat zajęty jest robieniem kariery, na Dore – mieszkankę Rotterdamu – spada ciężar zadbania o nieruchomość. Kiedy dostaje sms: „rury są dmuchane” (pisownia oryginalna), jedzie do Polski.

Zimą w zaniedbanym letnim domku psuje się wszystko naraz, młoda Holenderka rzucona w polskie realia, nie wie, jak z tym się uporać.

W intrygujący sposób i z dużą dozą humoru autorka opisuje swoje perypetie związane z remontem i sprzedażą budynku.

Sprzedaż domku oznacza pożegnanie także z tym miejscem – „okolicą, która mi jest znajoma, ale jednocześnie nieznana”. Chce poznać bliżej jej mieszkańców, a przede wszystkim chce uporządkować własne wspomnienia.

I zamknąć je na dobre, jak pisze – „na spust”.

Po czasie odzywa się w niej jednak dziennikarskie zacięcie, chce przekazać historię tego miejsca – Oświęcimia. „By nie odcinać przeszłości, jak gałęzi” – pisze.

Efektem zmagań Dore jest literacki majstersztyk.

Jak tu można żyć?

Skąd to pytanie u młodej Holenderki?

Tak, z nim była konfrontowana już od małego.

Zaczęło się od zwierzenia koleżance w rotterdamskiej szkole. Podczas lekcji historii, kiedy uczniowie zobaczyli w podręczniku zdjęcia obozu Auschwitz, w nawiasie dopisane było „Oświęcim”.

10-letnia Dore wyznała koleżance, że tam – w Oświęcimiu – mieszka jej rodzina. Koleżankę zamurowało, no bo jak w miejscu śmierci miliona ludzi, inni teraz chcą  żyć.

Dore zbiło to z tropu, nie miała wrażenia, by rodzina cierpiała z tego powodu. Babcia brała udział w warsztatach poezji w miejscowym domu kultury. Lubiła wakacje u dziadków, nawet dostała podarunek – szkolną torbę.

Kiedy w szkole rozeszła się wieść, że szkolna torba szkolna pochodzi z Auschwitz, Dore musiała z torbą na dobre się rozstać. Szkoda, bo Bogu ducha winna babcia wydała nań ostatnie złotówki.

Czytaj więcej:  O serialu „Moja Polska!”, nasz kraj widziany oczyma 33-letniej Dory van Duivenbode

Własne wspomnienia

W książce Dore przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, szuka w komputerze albumu matki – fotografii uwieczniających pozostałości z niemieckiego obozu Auschwitz. Matka Dore wyemigrowała do Holandii, by w Oświęcimiu dalej nie mieszkać.

Podczas letnich wakacji Dore, jako nastolatka, nasłuchała się dyskusji matki z ojczymem przy obiedzie o tym, jak miasto niestarannie obchodzi się z przeszłością.

Matka z ojczymem (Hans Citroen, znany holenderski artysta plastyk – przyp. MBK) dokumentowali na zdjęciach pozostałości w okolicy z czasów obozu Auschwitz. Jego więźniem był dziadek ojczyma (ocalał). Wydano później książkę-album (zobacz tutaj).

Tajemnica słów

Pisarka zgłębia tajemnicę sensu słów: jak ludzie mogą tu żyć?

Rozmawia z różnymi mieszkańcami.

Wypowiedzi typu: „Wtedy było wtedy, teraz jest teraz” irytują autorkę.

„Te słowa dodają historii pewnej lekkości. Optymizm przypomina naiwność. Im dłużej zdanie wybrzmiewa w mojej głowie, tym bardziej mnie to niepokoi. Jak ktokolwiek może tak myśleć o tej historii, która znajduje się tuż pod ich nosem?” – pisze.

„Tego nie da się zrozumieć” – często słyszy. Czyżby?

„Najlepiej sobie przypominam ten zapach. Czułam go, jak przez moje zęby wypełnia mi usta i czułam go na języku” – opowiada Dore mieszkanka tego przedwojennego miasta. „Urodziłam się w Oświęcimiu przed wojną, podczas wojny nigdy nie płakałam. W moim dzieciństwie nie widziałam nic szczególnego. Było tak normalnie”.

Film „Shoah” powstał w 1985 r., „w roku moich urodzin” – zauważa autorka. Oglądając go, zadaje sobie pytanie: jak to miasto mogło dalej żyć?

Ci, co przyjechali po wojnie do Oświęcimia, jak jej dziadkowie z Wrocławia, nie wiedzieli, że zakłady chemiczne, w których dziadek zdobył pracę, powstały podczas wojny jako IG-Farben. Dzielnicę Chemików, gdzie mieszkali, wybudowali robotnicy przymusowi.

„Nam mówiono, że obóz i fabryka to dwie rożne rzeczy były.(…) Czy mieliśmy jakiś wybór? Wojna nie była przecież naszą winą. Każdy był szczęśliwy, że się skończyła” – opowiadała babcia Dore.

Na powojennych gruzach rozpoczęło się nowe życie, w PRL.

Wtedy – dzisiaj

Niektórzy są źli, że świat widzi w Oświęcimiu tylko puste pole z obozem koncentracyjnym. Turyści nie dostrzegają wcale mieszkańców miasta. Niektórzy z nich śmieją się i głośno rozmawiają, czy mają w ogóle jakąś empatię do tego miejsca, stwierdza przewodniczka po muzeum.

„To miejsce musi być cmentarzem, a nie muzeum”.

Inni żyją dniem dzisiejszym, przeszłość ich nie interesuje, cieszą się np. nowym mieszkaniem. Jeszcze inni są dumni z dzisiejszego miasta. Niektórzy zaś wyjątkowo interesują się przedwojenną historią miasta.

Koleżanki Dore wyjechały z Oświęcimia, z nudnego małego miasteczka. Wracają na lato, bo jest tam fajnie.

Kuzynka autorki na kolejne pytanie o jej stosunek do przeszłości Oświęcimia, ripostuje: „Chcesz nas wpędzić w poczucie winy. Sama przecież nie myślisz codziennie o bombardowaniu Rotterdamu”.

Szczerość i otwartość

Autorka otwarcie i szczerze dzieli się swoimi wątpliwościami, uprzedzeniami i wstydem związanymi z jej niewiedzą.

Tak kuzynka miała rację, pisze Dore. Przeszłość i wspomnienia nie dawały jej wtedy spokoju. Po czasie zrozumiała, że musi sama na nowo spojrzeć na świat. A także to, że dla jej kuzynki Oświęcim to jest matecznik, jej rodzinna ziemia. Podobnie, jak dla koleżanki matki, która na stare lata chce wrócić do miasta z emigracji w Niemczech.

Prochy matki Dore rozsypała na grobie babci w Oświęcimiu. Spełniła życzenie babci, wbrew prośbie matki – bo „tam jest już ich za wiele”.

Książkę Dore van Duivenbode zadedykowała „Voor Basia en babcia” (Dla Basi i babci) – dwóm kobietom tak ważnym w jej życiu.

Literackie pożegnanie pur sang.

Ocena

Powieść Dore van Duivenbode zdecydowanie zasługuje na polskie tłumaczenie. Jest pod każdym względem celująca, w narracji i w samej istocie tej opowieści.

Polecam zwłaszcza młodym czytelnikom, równolatkom Dore, bo patrząc przez „oczy” Dore widzimy więcej, jak złożony jest ten świat.

Dore mówi nam, że my również nie powinniśmy z góry osądzać, powinniśmy mieć otwarty umysł. Dowiemy się więcej, jeśli będziemy rozmawiać z innymi. Nie możemy bez namysłu kierować się tylko własnymi wrażeniami i niepewnymi wspomnieniami. I to wszystko trzeba przemyśleć.

Na pytanie „jak tu można żyć?” nie ma jednoznacznej odpowiedzi.

Pamięć o tragicznych wydarzeniach i ich ofiarach trzeba zachować. Także ku przestrodze dla nowych pokoleń.

Zdjęcie główne: fragment okładki książki; na nim matka Dore, Barbara Starzyńska w dniu pierwszej komunii w Oświęcimiu)

Dore van Duivenbode: Mijn Poolse huis. Vakanties naar Auschwitz. Wydawnictwo De Geus, 19,99 euro