
Czytelnik ociera się o prochy i śmierć. O czarną historię tego miejsca. Jak tu można żyć? Dlaczego młoda Holenderka podejmuje tak trudny temat? Co chce nam powiedzieć o tym miejscu i o nas samych? Tym miejscem jest Oświęcim.
Matki się nie wybiera, ani też miejsca urodzenia. „Mój polski dom. Wakacje w Auschwitz” – to autobiograficzna powieść młodej Holenderki Dore van Duivenbode o rodzinnym mieście jej matki i miejscu letnich wakacji. To niesentymentalna podróż, bo przedwczesna śmierć polskiej matki otwiera olbrzymie pokłady bolesnych i niezrozumiałych wspomnień.
Pisarka zgłębia tajemnicę sensu słów: jak ludzie mogą tu żyć, w cieniu śmierci?
Bezrefleksyjnie, pytanie to zadają także nieliczni zagraniczni turyści i przybysze z innych części Polski. Pozostało, jak dotąd, bez odpowiedzi.
Tym miejscem jest Oświęcim. To miasto naznaczone jedna z najciemniejszych kart historii ludzkości. Miejsce Zagłady.

Najbardziej znanym niemieckim nazistowskim obozem koncentracyjnym i zagłady, którego liczba ofiar była największa, jest właśnie Auschwitz – Birkenau. Dziś jest on główną atrakcją turystyczną, która odwiedzają rocznie setki tysięcy turystów z całego świata.
Debiut literacki
„Mój polski dom. Wakacje do Auschwitz” („Mijn Poolse huis. Vakanties naar Auschwitz”) jest debiutem literackim Dore van Duivenbode. Ukazała się w renomowanym holenderskim wydawnictwie „De Geus” (wydaje ono m.in. powieści Olgi Tokarczuk, ostatnio „Księgi Jakubowe”).
Autorka urodziła się w 1985 r. w Rotterdamie, skończyła historię na uniwersytecie w Utrechcie. Jest freelancerką – dziennikarką i pisarką.
W 2019 r. jej książka została nagrodzona najważniejszą holenderską nagrodą im. Boba van Uyla w kategorii reportażu literackiego.
Książka ma wciągającą narrację. Czy Dore uda się sprzedać dom rodzinny? Czym zakończy się jej poszukiwanie odpowiedzi na nurtujące pytanie o przeszłość – o stosunek mieszkańców Oświęcimia do tragicznej karty w historii ich miasta.
Dom rodzinny
Po śmierci matki 25-letnia Dore otrzymuje z bratem w spadku letni domek pod Oświęcimiem. Brat zajęty jest robieniem kariery, na Dore – mieszkankę Rotterdamu – spada ciężar zadbania o nieruchomość. Kiedy dostaje sms: „rury są dmuchane” (pisownia oryginalna), jedzie do Polski.
Zimą w zaniedbanym letnim domku psuje się wszystko naraz, młoda Holenderka rzucona w polskie realia, nie wie, jak z tym się uporać.
W intrygujący sposób i z dużą dozą humoru autorka opisuje swoje perypetie związane z remontem i sprzedażą budynku.
Sprzedaż domku oznacza pożegnanie także z tym miejscem – „okolicą, która mi jest znajoma, ale jednocześnie nieznana”. Chce poznać bliżej jej mieszkańców, a przede wszystkim chce uporządkować własne wspomnienia.
I zamknąć je na dobre, jak pisze – „na spust”.
Po czasie odzywa się w niej jednak dziennikarskie zacięcie, chce przekazać historię tego miejsca – Oświęcimia. „By nie odcinać przeszłości, jak gałęzi” – pisze.
Efektem zmagań Dore jest literacki majstersztyk.
Jak tu można żyć?
Skąd to pytanie u młodej Holenderki?
Tak, z nim była konfrontowana już od małego.
Zaczęło się od zwierzenia koleżance w rotterdamskiej szkole. Podczas lekcji historii, kiedy uczniowie zobaczyli w podręczniku zdjęcia obozu Auschwitz, w nawiasie dopisane było „Oświęcim”.
10-letnia Dore wyznała koleżance, że tam – w Oświęcimiu – mieszka jej rodzina. Koleżankę zamurowało, no bo jak w miejscu śmierci miliona ludzi, inni teraz chcą żyć.
Dore zbiło to z tropu, nie miała wrażenia, by rodzina cierpiała z tego powodu. Babcia brała udział w warsztatach poezji w miejscowym domu kultury. Lubiła wakacje u dziadków, nawet dostała podarunek – szkolną torbę.
Kiedy w szkole rozeszła się wieść, że szkolna torba szkolna pochodzi z Auschwitz, Dore musiała z torbą na dobre się rozstać. Szkoda, bo Bogu ducha winna babcia wydała nań ostatnie złotówki.
Czytaj więcej: O serialu „Moja Polska!”, nasz kraj widziany oczyma 33-letniej Dory van Duivenbode
Własne wspomnienia
W książce Dore przywołuje wspomnienia z dzieciństwa, szuka w komputerze albumu matki – fotografii uwieczniających pozostałości z niemieckiego obozu Auschwitz. Matka Dore wyemigrowała do Holandii, by w Oświęcimiu dalej nie mieszkać.
Podczas letnich wakacji Dore, jako nastolatka, nasłuchała się dyskusji matki z ojczymem przy obiedzie o tym, jak miasto niestarannie obchodzi się z przeszłością.
Matka z ojczymem (Hans Citroen, znany holenderski artysta plastyk – przyp. MBK) dokumentowali na zdjęciach pozostałości w okolicy z czasów obozu Auschwitz. Jego więźniem był dziadek ojczyma (ocalał). Wydano później książkę-album (zobacz tutaj).
Tajemnica słów
Pisarka zgłębia tajemnicę sensu słów: jak ludzie mogą tu żyć?
Rozmawia z różnymi mieszkańcami.
Wypowiedzi typu: „Wtedy było wtedy, teraz jest teraz” irytują autorkę.
„Te słowa dodają historii pewnej lekkości. Optymizm przypomina naiwność. Im dłużej zdanie wybrzmiewa w mojej głowie, tym bardziej mnie to niepokoi. Jak ktokolwiek może tak myśleć o tej historii, która znajduje się tuż pod ich nosem?” – pisze.
„Tego nie da się zrozumieć” – często słyszy. Czyżby?
„Najlepiej sobie przypominam ten zapach. Czułam go, jak przez moje zęby wypełnia mi usta i czułam go na języku” – opowiada Dore mieszkanka tego przedwojennego miasta. „Urodziłam się w Oświęcimiu przed wojną, podczas wojny nigdy nie płakałam. W moim dzieciństwie nie widziałam nic szczególnego. Było tak normalnie”.
Film „Shoah” powstał w 1985 r., „w roku moich urodzin” – zauważa autorka. Oglądając go, zadaje sobie pytanie: jak to miasto mogło dalej żyć?
Ci, co przyjechali po wojnie do Oświęcimia, jak jej dziadkowie z Wrocławia, nie wiedzieli, że zakłady chemiczne, w których dziadek zdobył pracę, powstały podczas wojny jako IG-Farben. Dzielnicę Chemików, gdzie mieszkali, wybudowali robotnicy przymusowi.
„Nam mówiono, że obóz i fabryka to dwie rożne rzeczy były.(…) Czy mieliśmy jakiś wybór? Wojna nie była przecież naszą winą. Każdy był szczęśliwy, że się skończyła” – opowiadała babcia Dore.
Na powojennych gruzach rozpoczęło się nowe życie, w PRL.
Wtedy – dzisiaj
Niektórzy są źli, że świat widzi w Oświęcimiu tylko puste pole z obozem koncentracyjnym. Turyści nie dostrzegają wcale mieszkańców miasta. Niektórzy z nich śmieją się i głośno rozmawiają, czy mają w ogóle jakąś empatię do tego miejsca, stwierdza przewodniczka po muzeum.
„To miejsce musi być cmentarzem, a nie muzeum”.
Inni żyją dniem dzisiejszym, przeszłość ich nie interesuje, cieszą się np. nowym mieszkaniem. Jeszcze inni są dumni z dzisiejszego miasta. Niektórzy zaś wyjątkowo interesują się przedwojenną historią miasta.
Koleżanki Dore wyjechały z Oświęcimia, z nudnego małego miasteczka. Wracają na lato, bo jest tam fajnie.
Kuzynka autorki na kolejne pytanie o jej stosunek do przeszłości Oświęcimia, ripostuje: „Chcesz nas wpędzić w poczucie winy. Sama przecież nie myślisz codziennie o bombardowaniu Rotterdamu”.
Szczerość i otwartość
Autorka otwarcie i szczerze dzieli się swoimi wątpliwościami, uprzedzeniami i wstydem związanymi z jej niewiedzą.
Tak kuzynka miała rację, pisze Dore. Przeszłość i wspomnienia nie dawały jej wtedy spokoju. Po czasie zrozumiała, że musi sama na nowo spojrzeć na świat. A także to, że dla jej kuzynki Oświęcim to jest matecznik, jej rodzinna ziemia. Podobnie, jak dla koleżanki matki, która na stare lata chce wrócić do miasta z emigracji w Niemczech.
Prochy matki Dore rozsypała na grobie babci w Oświęcimiu. Spełniła życzenie babci, wbrew prośbie matki – bo „tam jest już ich za wiele”.
Książkę Dore van Duivenbode zadedykowała „Voor Basia en babcia” (Dla Basi i babci) – dwóm kobietom tak ważnym w jej życiu.
Literackie pożegnanie pur sang.
Ocena
Powieść Dore van Duivenbode zdecydowanie zasługuje na polskie tłumaczenie. Jest pod każdym względem celująca, w narracji i w samej istocie tej opowieści.
Polecam zwłaszcza młodym czytelnikom, równolatkom Dore, bo patrząc przez „oczy” Dore widzimy więcej, jak złożony jest ten świat.
Dore mówi nam, że my również nie powinniśmy z góry osądzać, powinniśmy mieć otwarty umysł. Dowiemy się więcej, jeśli będziemy rozmawiać z innymi. Nie możemy bez namysłu kierować się tylko własnymi wrażeniami i niepewnymi wspomnieniami. I to wszystko trzeba przemyśleć.
Na pytanie „jak tu można żyć?” nie ma jednoznacznej odpowiedzi.
Pamięć o tragicznych wydarzeniach i ich ofiarach trzeba zachować. Także ku przestrodze dla nowych pokoleń.
Zdjęcie główne: fragment okładki książki; na nim matka Dore, Barbara Starzyńska w dniu pierwszej komunii w Oświęcimiu)
Dore van Duivenbode: Mijn Poolse huis. Vakanties naar Auschwitz. Wydawnictwo De Geus, 19,99 euro