Narasta konflikt interesów. Miejsca, w których kwaterowani są robotnicy zarobkowi z Polski – tzw. polenhotels w Holandii – wywołują sprzeciwy lokalnych społeczności. Racje ekonomiczne jednak wygrywają. Problem jest znacznie szerszy, bo dotyczy esencji jakości życia i kosztów społecznych. Odważni o tym mówią.
Wszyscy to już znamy, prawda? W gminach, gdzie planowane są hotele robotnicze, tzw. short-stay dla tymczasowych migrantów zarobkowych z Polski (ale także z Rumunii i Bułgarii), mieszkańcy gwałtownie protestują.
Obawiają się nie bez racji – w tym małym kraju o bardzo dużej gęstości zaludnienia – o zakłócenie harmonii życia lokalnego. Bo do poukładanej egzystencji Holendrów raptem wkraczają obcy, z których wielu czuje się tu, jak na długich wakacjach.
Polecamy: W 2019 r. skandalicznymi praktykami agencji pracy wobec Polaków w końcu zajmie się haski parlament
Na co narzekają Holendrzy? Na hałas, na pijaństwo, na trudności z zaparkowaniem samochodu, na brud na ulicach, na spadek wartości domów stojących w pobliżu takich polenhoteli. Martwią się także o bezpieczeństwo dzieci, o wydłużone kolejki do lekarza domowego.
Racje ekonomiczne jednak wygrywają. Eksport holenderski rośnie, a z nim popyt na tanią siłę roboczą. Gminy, chcąc zwiększać dobrobyt na swoim terenie zgadzają się – choć z oporami – na budowę hoteli robotniczych, które wzbudzają tak liczne kontrowersje i – w pewnej mierze uzasadnione – negatywne emocje.
Tak było w Bodegraven i w Maasdijk
Obecnie rada gminy Westland zgodziła się na budowę drugiego Polenhotelu na terenie przemysłowym w Maasdijk. Wiadomość była widocznie tak istotna, że gazeta De Volkskrant zamieściła artykuł pt. „Jeszcze jeden Polenhotel w Maasdijk. Obawiamy się o naszą wieś”.
Polecamy: Polscy imigranci zarobkowi: opłaca się bronić swoich praw. Wygrywają w sądzie
Ten hotel robotniczy ma gościć 250 migrantów zarobkowych. Gmina obiecała potężnemu tutaj pracodawcy – szklarniom, że w ciągu najbliższych lat powstanie 2.000 dodatkowych miejsc noclegowych, bo zatrudnionych jest 12 tys. migrantów. Dla okolicznych mieszkańców to zła wiadomość. Takich miejsc w Holandii jest znacznie więcej.
Liczby
- Na 400 tysięcy migrantów zarobkowych w Holandii jest około 160 tysięcy Polaków, znaczna część z nich to robotnicy tymczasowi, tzw. sezonowi (tylko, że sezon może trwać i rok lub dwa).
- W Niderlandach brakuje 120 tys. mieszkań, by zakwaterować migrantów zarobkowych.
Ciężka praca? Witajcie imigranci
Holendrzy nie chcą imigrantów zarobkowych z hoteli robotniczych w swoim życiu. Z otwartymi ramionami natomiast witają ich przedsiębiorcy, zwłaszcza w tych sektorach, gdzie liczy się tania i dyspozycyjna siła robocza. A takowej wśród Holendrów brak. Podobnie jest w Polsce – role zawodowe Polaków w wielu sektorach przejmują Ukraińcy.
Polecamy także: „Oni nas nie chcą, ale potrzebują”. Niderlandzka dziennikarka odkrywa świat polskich robotników tymczasowych, ich frustracje i niepewność
Zobaczmy, co się dzieje w miejscowości Bodegraven koło Goudy. W przetwórni kurczaków Groenlandkip, na terenie strefy przemysłowej Broeklanden, pracuje 400 osób, z czego 300 to imigranci zarobkowi, głównie z Polski.
Warunki pracy? Trzy zmiany, przy taśmie, w pełnej hałasu fabrycznej hali, temperatura około +2 st.C, brak dziennego światła. I 10 euro za godzinę. Holendrzy do takiej pracy nie ustawiają się w kolejce.
Mają mieszkać obok mnie? O nie!
Kiedy władze gminy Bodegraven (populacja około 20.000 osób) poinformowały o planach budowy na obrzeżach miasta dwóch kompleksów mieszkaniowych dla imigrantów zarobkowych (łącznie 940 miejsc noclegowych), mieszkańcy pobliskiego osiedla stanowczo zaprotestowali.
Ludzie są oburzeni. A co z komunikacją, zaopatrzeniem (brak tu dużego supermarketu), bezpieczeństwem dzieci? Mówią: not in my backyard. Po prostu: nie obok mnie.
Bodegraven nie jest odosobnione. Jaskrawym przykładem fatalnej koegzystencji Holendrów i Polaków – tymczasowych migrantów zarobkowych obok siebie jest Tiel, o którym pisaliśmy szerzej artykule Nie znasz holenderskiego – Polaku, nie wejdziesz do pubu w Tiel. Dyskryminacja czy problem społeczny?
Skutki uboczne dla obywateli
Na fakt, że napływ imigrantów zarobkowych z Europy Wschodniej wywołuje skutki uboczne, zwracają od dłuższego czasu uwagę eksperci. Jednym z nich jest Paul Scheffer – profesor studiów europejskich na Uniwersytecie w Tilburgu.
Jego artykuł o fiasku społeczeństwa wielokulturowego, opublikowany w 2000 r. w gazecie NRC Handelsblad, wywołał wielką narodową debatę i przyczynił się do krytycznego podejścia do integracji migrantów z Turcji i Maroka. Profesor jest autorem książki „Druga ojczyzna. Imigranci w społeczeństwie otwartym”( 2010).
„Tak, jak nie powierzamy spraw prawa tylko prawnikom, ochrony przyrody – rolnikom, tak nie powinniśmy problemów związanych z imigracją pozostawiać tylko w rękach przedsiębiorców” – pisze Scheffer na łamach gazety NRC Handelsblad, w artykule „Van Turkenpension naar Polenhotel”.
Twierdzi, że historia się powtarza i Holandia powiela stare błędy.
Szybki zysk, a problem już na horyzoncie
„Krótkoterminowy zysk z pracy imigrantów dla holenderskiej gospodarki jest oczywisty. Czy jednak ta migracja w dłuższej perspektywie przyczyni się do rozwoju naszego społeczeństwa?” – pyta profesor.
I dodaje: „Większość z tego ćwierć miliona Polaków, którzy przybyli do Holandii, jest słabo wykształcona, nie mówi po niderlandzku, ma kłopoty z integracją. Na razie ich wskaźnik zatrudnienia jest wysoki, ale co się stanie, gdy przestaną być potrzebni, np. wskutek postępującej automatyzacji przemysłu?”.
„Wówczas, zamiast prywatnych zysków przedsiębiorców, powstanie wielkie obciążenie systemu opieki społecznej, finansowanemu od lat przez wszystkich Holendrów” – pisze Scheffer.
Prywatne zyski a publiczne kłopoty
Gminy nie radzą sobie ze skalą nowych wyzwań. Badacz wzywa zatem rząd w Hadze do kompleksowego podejścia do imigracji zarobkowej z krajów UE. Liczba imigrantów zarobkowych z Europy Wschodniej (2004 r.) przyjeżdżających za pracą do Holandii wciąż rośnie. Ludzie osiedlają się, chociaż połowa z nich po 5 latach pobytu wraca do ojczyzny.
Zdaniem Scheffera, rząd Holandii powinien kompleksowo zająć się kwestią unijnej imigracji zarobkowej, bo tak naprawdę jej nie ma, to rynek decyduje. A to wszystko by uniknąć problemów podobnych, jakie Holandia miała z gastarbeiterami z Turcji i Maroka.
Cóż, Scheffer ma rację. O taką politykę zabiegała w raporcie dla haskiego parlamentu, tzw. positionpaper dla komisji Lura w 2011 r., red. naczelna Polonia.nl, o czym można przeczytać (tekst w j. niderlandzkim) tutaj
Był to, niestety, głos wołającego na puszczy.
Obecnie Scheffer de facto postuluje:
1. Mniej ekonomii, a więcej troski o ludzi, zarówno Holendrów, jak i imigrantów zarobkowych.
2. Więcej przemyślanej polityki imigracji z krajów UE. Tak, by prywatne zyski nie stały się po czasie publicznym zmartwieniem i źródłem kłopotów.
To także ważny apel dla Polski, gdzie wielu woła: więcej imigrantów! – jako szybkiego panaceum na niedobory siły roboczej. Wystarczy przyjrzeć się Holandii, by zobaczyć, jakie są tego skutki uboczne. Uczmy się na cudzych błędach. To słuszna dewiza.
Autorki: Ewa Grochowska i Małgorzata Bos-Karczewska
>> Zapraszamy do wyszukiwania interesujących tematów w naszym archiwum (pole wyszukiwarki). Zawiera mnóstwo cennych informacji, na tyle, że artykuły publikowane na portalu Polonia.nl są archiwizowane przez Królewską Bibliotekę w Hadze jako dziedzictwo cyfrowe Holandii <<