Zdj. ilustracyjne/Free-Photos z Pixabay

Jak wygląda praca w centrum dystrybucji bol.com? Dziennikarz Jeroen van Bergeijk przepracował pięć tygodni w magazynie w Waalwijk. W tym odcinku reportażu Jeroena zaskakuje ogromna rotacja zatrudnionych. Ktoś, kto pracuje tu od roku, jest już uznawany za weterana.

Publikujemy w 5 odcinkach reportaż uczestniczący holenderskiego dziennikarza Van Bereijka z największego sklepu internetowego w kraju. Centrum dystrybucji, w którym pracował Jeroen van Bergeijk, zatrudnia na stałe pięciuset pracowników, a w szczycie sezonu dodatkowo tysiąc pięciuset pracowników tymczasowych. Trzy czwarte personelu firmy Ingram Micro to pracownicy zagraniczni.

Czytaj pierwszy odcinek: Holandia: Dzisiaj zamawiasz – jutro dostajesz. Uroki pracy w centrum dystrybucji bol.com. Reportaż cz.1
Czytaj drugi odcinek: Holandia: Polacy tylko palą „trawę” i piją. Reportaż cz. 2
Czytaj trzeci odcinek: Holandia: W dziale zamówień mrowisko… order pickerów z Polski. Reportaż cz. 3

Weterani

Nikt do końca nie wie, co się dzieje z pracownikami, którzy nie spełniają normy trzech artykułów na minutę. Szefowie odpowiadają, że zastanowią się, jak mogą pomóc zrealizować ten cel.

Jeden pracownik twierdzi, że trzeba być bardzo powolnym, żeby nie mieścić się w normie, inny zapewnia, że ślamazarni pracownicy po prostu nie są wpisywani w grafik.

Nie da się ukryć, że rotacja zatrudnionych jest ogromna – ktoś, kto pracuje tu od roku, jest już uznawany za weterana.

Wynika to między innymi z faktu, że agencje pracy tymczasowej wyrzucają z pracy każdego, kto przepracował półtora roku. Robią tak, ponieważ po tym czasie pracownicy tymczasowi lądują w tzw. fazie B zatrudnienia, co oznacza, że muszą otrzymać umowę i zaczynają nabywać prawa do emerytury.

Kilka razy słyszałem, że osoby zatrudnione przez agencję pracy tymczasowej, po upływie półtora roku nie mogły już pracować dla firmy Ingram Micro. Dlatego przez pół roku były na bezrobociu, albo pracowały w innym miejscu, a następnie ponownie zatrudniano je w centrum dystrybucyjnym bol.com.

Wschodnioeuropejscy szefowie działu kompletowania zamówień są władczy w takim samym stopniu, w jakim wyluzowani byli holenderscy kierownicy działu zwrotów.

Pewnego razu pracuję dwa dni pod rząd w hali nr 5, gdzie przechowywane są duże i ciężkie towary.

Najgorszą sławą cieszy się miejsce, w którym leżą worki z karmą dla psów i kotów.

Nie dość, że często można natknąć się tam na myszy, to jeszcze wszędzie czuć stęchłą, kwaśną woń mysiego moczu. Tego zapachu nie da się z niczym pomylić, zawsze łzawią mnie od niego oczy.

Na wielu opakowaniach widnieją symbole, które jasno informują, że dany produkt jest bardzo ciężki i nie należy podnosić go w pojedynkę. Kiedy idę do przełożonego z prośbą o pomoc, ten ze zdziwieniem unosi brwi.

– Poszukaj jakiegoś kreatywnego rozwiązania.

Ból pleców

Kreatywnie czy nie, nie daję rady podnieść kolejnego dwudziestokilogramowego worka karmy Royal Canin Selection Croc, ani ważącego dwadzieścia sześć kilo domku dla lalek Kidkraft Grand View Mansion (z zestawem EZ Kraft Assembly™). Kiedy trzeci dzień z rzędu dostaję przydział na halę nr 5, pytam, czy znalazłoby się dla mnie jakieś inne miejsce.

Tłumaczę Łukaszowi, młodemu polskiemu kierownikowi zespołu, że bolą mnie plecy.
– Tak? No i? – pyta w odpowiedzi.
– Pracują tu same chłopaki po dwudziestce, ja mam pięćdziesiąt lat – tłumaczę. Nie robi to na nim żadnego wrażenia.
– Masz zaświadczenie od lekarza?
– Nie mam. Nie zrobisz nic, dopóki nie trzasną mi plecy?
– Nie mogę ci pomóc. Pracujesz w hali nr 5.

Rozmawiam z Portugalczykiem Miguelem. Okazuje się, że mieszka tam, gdzie ja, na kempingu Droomgaard w Kaatsheuvel. Podobnie jak Mateusz, Polak mieszkający w Lommel, Miguel dzieli swój bungalow z kolejnymi trzema osobami. Każda z nich płaci 100 euro tygodniowo za niewielki pokój. Wychodzi 1600 euro miesięcznie za bungalow, a na kempingu Droomgaard stoją setki takich domków przeznaczonych dla imigrantów.

Zyski trafiają do agencji pracy tymczasowej, która potrąca należny czynsz z wynagrodzenia swoich pracowników i do Petera Gillisa, właściciela kempingu i jednego z 500 najbogatszych Holendrów.

Parę miesięcy temu jeden ze współlokatorów Miguela ulotnił się, zabierając ze sobą jego laptopa. Miguel chciał powiadomić o tym policję, ale odesłano go bez przyjęcia zawiadomienia.

Pytam o wrażenia z pracy.
– Czasem można się poczuć jak robot – odpowiada i trafia tym w samo sedno.
Nadejdzie taki moment, kiedy roboty zabiorą pracę zbieraczom zamówień.

W niektórych centrach dystrybucji proces kompletowania zamówień został już w większości zautomatyzowany.

A do tego czasu wszystko organizuje się tak, aby pracownik zachowywał się jak maszyna: jak najszybciej przemieszczał się z punktu A do punktu B, zabierając jak najwięcej produktów. I żeby przypadkiem nie myślał samodzielnie…

Potworny ból głowy

Jedną z frustrujących, wiecznie powtarzających się spraw przy kompletowaniu zamówień, jest pustka w miejscu, gdzie powinien znajdować się jakiś produkt. Trzeba wtedy sprawdzić półki po lewej, prawej, pod i nad właściwą półką, może ktoś się pomylił.

Jeśli poszukiwania nadal nie przynoszą efektu, wzywa się przełożonego, który następnie sprawdza, czy pracownik czegoś nie przeoczył. Jeśli nie, to przełożony wciska kilka przycisków, a na ekranie skanera pojawia się nowa lokalizacja. Przez kilka dni przyglądałem się temu, a kiedy kolejny raz musiałem wezwać „ogórka”, postanowiłem w końcu spytać.

– Jak to zrobiłaś? Pokażesz mi? Następnym razem będę umiał sam.
– Nie ma mowy – odpowiada zdecydowanym tonem koordynatorka z Europy Wschodniej. – Masz mnie wzywać za każdym razem.
– Czyli mam nie myśleć samodzielnie?
– Nie! Nie myśl! – krzyczy piskliwie.

Później na stołówce opowiadam o tym zajściu innemu współpracownikowi, starszemu Holendrowi. Bardzo go to bawi.
– Właśnie dlatego tutaj pracuję – żeby nie musieć myśleć. Mam sześćdziesiąt siedem lat i niezłą emeryturę, ale w domu dostawałem do głowy. Tylko siedziałem i myślałem. Teraz mam z tym spokój.

Kiedy wracam do domu – czasami po jedenastu godzinach pracy – jestem wyczerpany i potwornie boli mnie głowa. Resztkami sił wsuwam do piekarnika gotowe danie i zasypiam z piwem na kanapie.

Raz, w środku nocy, ze snu wyrywają mnie wrzaski jakiegoś pijanego Polaka,

który włóczy się po kempingu, ale zazwyczaj mieszkający tu zagraniczni pracownicy nie sprawiają żadnych kłopotów. Dużo głośniejsze są sobotnie wieczory w dzielnicy Amsterdam-West.

Pewnego dnia, na moich oczach, Polak obsługujący windę w centrum dystrybucyjnym zaczyna wyzywać Holenderkę po czterdziestce. Kobieta stoi przy windzie na parterze z wypchanym po brzegi koszykiem, a pod pachą trzyma frytownicę.

Zapomniała coś zabrać z najwyższego piętra, więc chce zostawić koszyk w windzie, żeby nie targać wszystkiego na samą górę. A to niezgodne z zasadami. Operator windy, starszy mężczyzna o poznaczonej zmarszczkami twarzy i zapadniętych oczach, wyrzuca jej koszyk i zaczyna warczeć na nią po polsku. Krzyczy i krzyczy, a kobieta stoi zszokowana, aż wreszcie wybucha płaczem.

Nie mogę na to patrzeć. Naskakuję na niego.
What the fuck is your problem? – Nie rozumie. Nie zna angielskiego i wreszcie odchodzi sfrustrowany.

– Nie wiem, jak długo jeszcze wytrzymam – wzdycha później ta kobieta na stołówce.

Po pięciu tygodniach zwalniam się z pracy. Mój ostatni dzień jest tym, na który najbardziej czekałem – dzień przed Mikołajkami. Jeśli slogan „zamawiasz przed 23:59, odbierasz kolejnego dnia” ma kiedykolwiek rację bytu, to właśnie dziś. Aż przebieram nogami, żeby iść z pomocą zapominalskim rodzicom, którzy w ostatniej chwili na szybko kupują prezenty. Nie mogę się doczekać.

Pieluchy i dmuchane materace. I jakaś zabłąkana frytownica.

To przedmioty, jakie ostatniego dnia zbieram z magazynu.

Na zakończenie zmiany spotykam przy skanerze pracownika agencji, który dwa miesiące temu oprowadzał mnie po magazynie. Na pożegnanie dostaję od niego tradycyjną literę z czekolady.
– Wesołych Świąt.

Imiona opisanych w artykule pracowników magazynu zostały zmienione w celu zachowania prywatności. Tytuł i wstępniak pochodzą od redakcji.

W kolejnym – piątym odcinku przeczytasz, jak na ustalenia Jeroena zareagowały związki zawodowe FNV oraz firma bol.com i Ingram Micro.
Publikujemy za tydzień – 26 lipca.

Copyright: Jeroen van Bergeijk

  • Autor reportażu jest holenderskim dziennikarzem i pisarzem. Swój tekst zamieścił w grudniu w 2018 r. na łamach dziennika „Volkskrant”.
  • Tekst z języka niderlandzkiego, staraniem związku zawodowego FNV, został przetłumaczony na język polski przez Olgę Niziołek i Mirkę Chojecki.
  • Autor udzielił portalowi Polonia.nl zgody na publikację swojego reportażu zamieszczonego na stronie www autora

Objaśnienie

Dziennikarz Jeroen van Bergeijk przez pięć tygodni pracował w centrum dystrybucji firmy bol.com w Waalwijk. Został zatrudniony przez agencję pracy tymczasowej Tempo-Team pod swoim nazwiskiem i drugim imieniem. Po zakończeniu pracy van Bergeijk poinformował firmy Ingram Micro i bol.com, że jest dziennikarzem. Redakcja „Volkskrant” uznała, że takie postępowanie jest w tym wypadku uzasadnione, ponieważ to jedyny sposób, aby wiarygodnie przedstawić realia pracy i świat pracowników magazynowych w firmie bol.com.