Zdj. ilustracyjne/Pashminu Mansukhani z Pixabay

Jak wygląda ich dzień pracy w centrum dystrybucji bol.com? Dziennikarz Jeroen van Bergeijk przepracował pięć tygodni w magazynie w Waalwijk. W tym odcinku reportażu Jeroen w dziale kompletowania zamówień wpada na mrowisko… ludzi, tzw. order pickerów z Polski.

Publikujemy w 5 odcinkach reportaż uczestniczący holenderskiego dziennikarza Van Bereijka z największego sklepu internetowego w kraju. Centrum dystrybucji, w którym pracował Jeroen van Bergeijk, zatrudnia na stałe pięciuset pracowników, a w szczycie sezonu dodatkowo tysiąc pięciuset pracowników tymczasowych. Trzy czwarte personelu firmy Ingram Micro to pracownicy zagraniczni.

Czytaj pierwszy odcinek: Holandia: Dzisiaj zamawiasz – jutro dostajesz. Uroki pracy w centrum dystrybucji bol.com. Reportaż cz.1
Czytaj drugi odcinek: Holandia: Polacy tylko palą „trawę” i piją. Reportaż cz. 2

Ocena uzyskanych wyników część 3

Kolor ubrań pracownika centrum dystrybucji wskazuje na jego status. Ci, którzy stoją w hierarchii najniżej – czyli dziewięćdziesiąt procent zespołu – noszą czarne koszulki. Szczebelek wyżej znajduje się koordynator zespołu w zielonym polarze, nazywany przez wszystkich „ogórkiem”. Z kolei jego szef ma polar czerwony, a szef szefa niebieski. I tak dalej – w sumie naliczyłem sześć kolorów.

Każdego dnia, przed długą przerwą, wszyscy pracownicy działu zwrotów muszą się stawić na „przemowę”, aby zobaczyć na dużej szkolnej tablicy, jak wypadły osiągnięcia z poprzedniego dnia.

Na przykład: ile przesyłek przetworzyliśmy ubiegłego dnia? Odpowiedź: 12.344. Albo: jaką mieliśmy średnią? Odpowiedź: 33. „Średnia” oznacza liczbę przesyłek przetwarzanych przez jednego pracownika w ciągu godziny. Minimum dla osób pracujących przy taśmie to trzydzieści pięć. Sekcja wielkogabarytowa musi obsłużyć dwadzieścia zwrotów.

Większość pracowników od wielkich gabarytów – prawie wszyscy koło dwudziestki – nie ma z tym najmniejszego problemu. Niels, umięśniony nastolatek, który wygląda, jakby spędzał mnóstwo czasu na siłowni, przechwala się, że jego średnia to czterdzieści osiem.

Niedługo potem Niels dostaje stałą umowę.

Po tygodniu harówki pytam „ogórka”, jaką mam średnią.

Chwilę później koordynatorka wyszukuje dane w komputerze.
– Poniżej dziesięciu.
– O, to nie za dobrze – mamroczę.
– To bardzo słabo.

Mimo, że przemowy pod tablicą ciągle kręcą się wokół naszych wyników, w praktyce nie czuję wielkiego nacisku z zewnątrz. Nie ma mowy o „amerykańskich ekscesach”, takich jak niemożność pójścia do toalety czy punkty karne przydzielane w magazynach Amazona. Kierownicy zespołów są wyrozumiali, skrupulatnie przestrzega się godzin przerw. Mam wrażenie, że cieszą się, jeśli ktoś w ogóle przyjdzie do pracy.

To może mieć jednak związek z faktem, że na dziale zwrotów pracują wyłącznie Holendrzy i osoby mówiące po niderlandzku. Panuje tu poufała atmosfera, nikt nikogo nie pogania. Brodaty syryjski uchodźca wzdycha pierwszego dnia pracy.
– Jest o wiele lepiej niż w Lidlu. Tam musiałem podnosić trzysta kartonów na godzinę.

Ludzkie mrowisko

Nie wszędzie jest równie przyjemnie, jak na dziale zwrotów. Po dwóch tygodniach, na własną prośbę, zostaję przeniesiony do działu kompletowania zamówień, w którym 95% pracowników pochodzi z Europy Wschodniej i Hiszpanii.

Hale, w których pracują order pickerzy („zbieracze zamówień”), przypominają ludzkie mrowisko,

w którym w nieskończoność ciągną się słabo oświetlone korytarze z nisko zawieszonymi sufitami. Jedynym źródłem światła są jarzeniówki, a czujniki ruchu sprawiają, że lampy cały czas przygasają i znów się rozjarzają. Metalowe schody łączą ze sobą kolejne piętra.

Młodzi ludzie z czerwonymi koszykami sklepowymi krążą schodami i korytarzami, mijając się w niewiarygodnie szybkim tempie. Wydaje się, że biegają bez celu, ale pozory mylą – każdy zmierza po jakiś produkt, który właśnie został zamówiony na stronie bol.com.

Praca zbieracza zamówień polega na pobieraniu towarów i kompletowaniu zamówień. Wygląda to mniej więcej tak: każdy pracownik ma skaner kodów kreskowych, który wyświetla konkretną kombinację cyfr i liter odpowiadającą danej lokalizacji magazynowej, na przykład: hala 5, piętro 3, rząd 65, regał Q, półka 2, trzeci przedział od lewej. W tym miejscu znajduje się jakiś produkt, na przykład mikser Philipsa.

Po zeskanowaniu kodu kreskowego wkłada się urządzenie do koszyka, a skaner wyświetla nową lokalizację. Idziesz więc tam, skanujesz kolejny produkt i tak przez cały dzień. Przejdź korytarzem do końca, zawróć. Wejdź na halę, wyjdź z hali. Wejdź po schodach, zejdź po schodach.

Sex shopy

Okej, książki zazwyczaj leżą przy innych książkach, płyty CD przy płytach CD, a trampki przy trampkach, ale wszystko inne wydaje się być rozmieszczone w centrum dystrybucyjnym bez zachowania jakiejkolwiek logiki. Push-upy obok zabawek dla dzieci, skarpetki Happy Socks przy trimmerach do brody.

W tej pozornej przypadkowości jest jednak metoda – losowe ułożenie artykułów w całym budynku umożliwia pracownikom kompletowanie zamówień w optymalny sposób. Dzięki temu po raz pierwszy dociera do mnie, jak ogromny asortyment można kupić na bol.com. W magazynie znajdzie się chyba każda istniejąca rzecz.

Natychmiast pojmuję coś jeszcze, coś, o czym nigdy wcześniej nie myślałem – bol.com należy do największych holenderskich sex shopów (na stronie można znaleźć 19.095 artykułów z kategorii „akcesoria erotyczne”).

Gdzie nie spojrzeć, na regałach piętrzą się dilda, wibratory, korki analne, zestawy do krępowania, pierścienie na penis czy butelki lubrykantów. Satisfyer Pro II (Next Generation) leży zaraz obok pudełka Lego Duplo – moich pierwszych klocków. Zestaw kajdanek Fifty sąsiaduje z Moją historią Michelle Obamy.

Niejednego można się też dowiedzieć.

Trzeciego dnia kompletowania zamówień znajduję na regale otwarte pudełko z bardzo wymownym zdjęciem. Trącam łokciem i zagaduję koleżankę, która pracuje tu już od roku.
– Patrz! Co to ma być?
– Nie wiesz? – pyta z silnym brabanckim akcentem.
– No… nie.
– To kieszonkowa cipka.

Patrzę na nią z głupią miną.

– No, masturbator… rozumiesz? Sztuczna cipka.
– Ale ta wygląda na… yyy… używaną. – Pokazuję palcem otwarte pudełko, na co ona tylko wzrusza ramionami.
– Pół roku temu na czwartym piętrze przyłapali gościa, który zabawiał się z dmuchaną lalką.

Muszę chwilę dopytywać, ale w końcu opowiada mi, co przydarzyło się jej samej. Na niektórych półkach stoją pudełka na niewielkie produkty, na przykład eyelinery, szminki czy prezerwatywy. Jeśli znajdują się wysoko, to niscy pracownicy muszą grzebać w nich po omacku.

– Wkładam tam rękę, i nagle, jasna cholera, co to jest?! Zużyta gumka! Jeszcze pełna. Zauważyłeś, że drzwi do męskich toalet są przycięte od dołu i od góry? To po to, żeby nikt już nie mógł zabawiać się bez przeszkód.

Chodziarze

Jeśli średnia prędkość chodu wynosi pięć kilometrów na godzinę, to można spokojnie założyć, że

przeciętny zbieracz zamówień przemierza każdego dnia jakieś 25-30 kilometrów.

To tak, jakby iść na spacer z placu Dam w Amsterdamie do siedziby radia i telewizji w Hilversum.

Tempo nadają głównie młodzi pracownicy z Europy Wschodniej. Bliżej im do chodziarzy niż do niedzielnych spacerowiczów.

– Dokąd wszyscy tak pędzą? – pytam pierwszego dnia wesołego dwudziestoletniego Holendra, który wdraża mnie w kompletowanie zamówień.
– Chyba boją się stracić pracę.

Sam pokonuję dziennie co najwyżej dwadzieścia kilometrów (wiem to, bo ostatniego tygodnia ukradkiem wnoszę na halę krokomierz). Nie da się ukryć, że jestem fatalnym zbieraczem zamówień.

Każdego dnia w centralnym punkcie wywiesza się listy z wynikami z dnia poprzedniego – ile różnych produktów „skompletował” dany pracownik i jaką uzyskał średnią. W tym dziale, zamiast normy godzinowej, liczy się minutową. Do pewnego stopnia zależy ona od rodzaju produktu, jaki trzeba zdjąć z półki (na mikrofalówkę wolno poświęcić trochę więcej czasu niż na tubkę maści na hemoroidy), ale średnio musi wyjść około trzech produktów na minutę.

Polacy i Polki zawsze znajdują się na szczycie listy ze średnią od trzech do pięciu przedmiotów.

Nieliczni Holendrzy okupują środkowe pozycje, a mój najlepszy wynik to 1,4.

Imiona opisanych w artykule pracowników magazynu zostały zmienione w celu zachowania prywatności.

Tytuł i wstępniak pochodzą od redakcji.

W kolejnym – czwartym odcinku przeczytasz, jak Jeroen spotyka współtowarzyszy – Polaków w magazynie bol.com. Publikujemy za tydzień – 19 lipca

Copyright: Jeroen van Bergeijk

  • Autor reportażu jest holenderskim dziennikarzem i pisarzem. Swój tekst zamieścił w grudniu w 2018 r. na łamach dziennika „Volkskrant”.
  • Tekst z języka niderlandzkiego, staraniem związku zawodowego FNV, został przetłumaczony na język polski przez Olgę Niziołek i Mirkę Chojecki.
  • Autor udzielił portalowi Polonia.nl zgody na publikację swojego reportażu zamieszczonego na stronie www autora

Objaśnienie

Dziennikarz Jeroen van Bergeijk przez pięć tygodni pracował w centrum dystrybucji firmy bol.com w Waalwijk. Został zatrudniony przez agencję pracy tymczasowej Tempo-Team pod swoim nazwiskiem i drugim imieniem. Po zakończeniu pracy van Bergeijk poinformował firmy Ingram Micro i bol.com, że jest dziennikarzem. Redakcja „Volkskrant” uznała, że takie postępowanie jest w tym wypadku uzasadnione, ponieważ to jedyny sposób, aby wiarygodnie przedstawić realia pracy i świat pracowników magazynowych w firmie bol.com.