Holendrzy od wieków walczą z morzem. Teraz mają duży kłopot – zagrożenie wysoką wodą. To podnoszenie się poziomu mórz i rzek, będące skutkiem zmian klimatu. Czy bezradnie czekają na katastrofę? Nie, kluczem do przetrwania jest przystosowanie i prewencja. A przy okazji robią biznes oraz dbają o rozwój miast i miejsc do rekreacji.
O dziwo w Holandii nikt nie dyskutuje, czy zmiany klimatyczne to rzeczywistość, czy może zmowa lobby ekologów i naukowców. To uznany od dawna fakt i temat obecny w codzienności kraju.
W Niderlandach traktuje się wzrost poziomu wód rzek i morza nie tyle jako śmiertelne zagrożenie, ale jako szansę na biznes i na rozwój społeczny.
Rozwój społeczny? Tak, bo pragmatyczni i myślący na pokolenia do przodu Holendrzy przyjęli, że wszelkie zmiany będą trwałe, jeśli za nimi zaczną podążać zmiany w zachowaniu ludzi. W organizacji ich życia w każdej dziedzinie.
Tereny zalewowe w środku miasta
3 milimetry rocznie, wkrótce 10 milimetrów. Do 2100 roku poziom mórz podniesie się o 65 cm. Przy takim wzroście, nawet 10-metrowej wysokości mury zbudowane wzdłuż wybrzeża Holendrom nie pomogą.
Spójrzcie np. na Rotterdam – miasto, którego 90 proc. powierzchni znajduje się poniżej poziomu morza. Ma już, co prawda, Maeslantkering – ogromne dwuskrzydłowe wrota (każde skrzydło ma wysokość paryskiej wieży Eiffla) chroniące miasto przed Morzem Północnym. To fragment potężnego przeciwpowodziowego systemu Delta. Tu dzieje się jednak znacznie więcej.
Pozostajemy w Rotterdamie – obszar Dakpark, przy dawnej bocznicy kolejowej przylegającej do ubogiej dzielnicy o złej sławie, został włączony do systemu przeciwpowodziowego, co stało się początkiem nowego życia tej części miasta.
Zbudowano rozległy park, który może służyć za teren zalewowy w przypadku powodzi, a przy nim centra handlowe i biurowce dla biznesu. Opuszczone domy sprzedawano młodym rodzinom za jedno euro (jak mądrze kupić dom w Holandii). Woda została tu wykorzystana jako szansa na stworzenie nowej jakości życia ludzi.
We wszystkich zagrożonych wysoką wodą miastach Holandii każdy park, plac, parkingi, stawy i tory wodne itp. mogą w razie potrzeby zamienić się w tereny zalewowe przejmujące nadmiar wód. Gdy nie ma zagrożenia, te przyjazne ludziom miejsca podnoszą komfort życia, pracy i wypoczynku.
Przyszłość pokoleń i biznes
Holendrzy wodę traktują nie jako konieczne zło. Podchodzą do kwestii pragmatycznie, łączą fakt i konsekwencje podnoszenia się mórz w jeden system myślenia i filozofii życia, by wzmocnić tkankę społeczną.
Dotyczy to nawet nauki pływania dla dzieci, czy powstania specjalnej aplikacji na smarfony informującej o aktualnym położeniu użytkownika względem poziomu morza.
Jeśli wody w kraju będzie przybywać, to możemy ją wykorzystać chociażby w rolnictwie – mówią Holendrzy. Jak? Dla przykładu, w rolnictwie, z pływającymi farmami. Bajki? Nie, taka farma już jest.
Woda nie generuje problemów, ale możliwości – to oś myślenia mieszkańców Niderlandów. Już teraz więc Holendrzy sprzedają swoje know-how innym krajom, które wciąż traktują wodę jako śmiertelnego wroga.
Tajlandia, Bangladesz, Wielka Brytania, Stany Zjednoczone i wiele innych państw uczy się, jak oswoić wodę i w zgodzie z nią organizować życie ludzi.
Ochrona przed zmianami klimatycznymi jest tak silna, jak najsłabsze ogniwo tego systemu – uważają Holendrzy. To łańcuch obejmujący nie tylko system zapór, tam i grobli, ale również model planowania przestrzennego, zarządzania kryzysowego, edukacji dzieci i organizacji przestrzeni publicznych. Warto się tego od nich nauczyć.
Wielki wysiłek, jaki za tym idzie, to żaden dopust boży. Tak buduje się stabilny i zamożny kraj.
Na zdjęciu: 9-km zapora Oosterschelde w Zelandii, często nazywana jest ósmym cudem świata, fot. archiwum redakcji