Ambasador Janusz Stańczyk, fot. Garmt Visser

imię i nazwisko: Janusz Stańczyk (1955, Tarnów)
studia: prawo na UJ
tytuł: dr
w Holandii od: 3.10.2007
stanowisko: ambasador RP w Holandii
link: strona ambasady RP w Hadze

3 października 2010 r. minęły trzy lata od objęcia przez Janusza Stańczyka stanowiska ambasadora RP w Holandii. Czas na lepsze poznanie ambasadora, jego poglądów i nie tylko.

Z ambasadorem Januszem Stańczykiem rozmawia Małgorzata Bos-Karczewska, redaktor naczelna portalu Polonii Holenderskiej Polonia.nl

Małgorzata Bos-Karczewska/Polonia.nl: Którym z kolei ambasadorem Polski jest Pan?
Janusz Stańczyk: – Nie wiem. Nie traktuję siebie jako numer.

Na stronie ambasady jest lista Pana poprzedników w Holandii począwszy od końca XVI wieku.
– Mieszczę się chyba w pierwszej 50-tce.

Zgadza się. Według tej listy jest Pan 50-tym ambasadorem Polski w Holandii.

GRUBY ZESZYT

Na wstępie, jakie ma Pan hobby?
– Kiedyś fascynowały mnie rynki finansowe. W szkole podstawowej i później w liceum ojciec przynosił pismo, niedostępne w kioskach Ruchu – „Rynki zagraniczne”. Na ostatniej stronie były wiadomości z gospodarki świata. Te informacje, kursy walutowe, indeksy giełd, informacje o amerykańskich spółkach zapisywałem w grubym zeszycie. Chciałem zrozumieć, jak działa rynek finansowy i dlaczego firmy się łączą i dzielą.

Nie został Pan jednak ekonomistą, lecz prawnikiem. Dlaczego?
– Do końca trzeciej klasy liceum nie wiedziałem, co będę studiował. Miałem wtedy szerokie zainteresowania. Być może lektura magazynu „Perspektywy” wpłynęła na mój wybór. Chętnie czytałem kolumnę „Znani ludzie” o ludziach z międzynarodowej polityki. Większość z nich miała wykształcenie prawnicze. Zawód prawnika miał mi dać szanse w życiu. Poza tym wtedy już wiedziałem, że można być prawnikiem niezależnym od systemu. Na tym mi bardzo zależało. Ekonomiści pracowali w zakładach produkcyjnych i byli w trybach systemu.

Jak prawnik mógł być niezależnym w PRL? System zniewalał przecież wszystkich.
– Adwokatura była wtedy jedną z ostoi niezależności. Były w niej wielkie nazwiska. Władza z jakichś niezrozumiałych powodów nie złamała niezależności tego środowiska.

– W mojej rodzinie słowo komunista było anatemą. Do czasu pójścia na studia na UJ, nie spotkałem żadnego człowieka, który by o sobie otwarcie powiedział, że jest komunistą. Wtedy zastanawiałem się nad tym, na czym i na kim ten system się opiera.

– Mój ojciec mówił, że to jakiś śmieszny system, który zaraz upadnie. Później okazało się, że mnóstwo ludzi ten system podtrzymywało dla korzyści własnych, dla stypendium zagranicznego czy dla stanowiska. To zjawisko zobaczyłem natychmiast w Krakowie na uczelni, gdzie istniało „robienie kariery w systemie”. Natomiast zjawisko wiary w ten system zobaczyłem dopiero na kolejnym etapie, kiedy po siedmiu latach studiów i pracy na uczelni w Krakowie przeniosłem się do Warszawy.

Czy zainteresowanie kolumną „Znani ludzie”, o której Pan wcześniej mówił, pokazuje również ambicje 17-latka?
– Dziś bym powiedział: tak chciałem zrobić karierę. Ale jak się jest dzieckiem niezamożnej rodziny, żyje się w ciemnych czasach, to ma się kolorowe sny. Człowiek chciał się wyrwać. Wiedziałem, że będzie to trudne w systemie.

– Podczas studiów myślałem o karierze naukowej. Zostałem asystentem na UJ w Instytucie Państwa i Historii Prawa. Moim marzeniem była specjalizacja w prawie międzynarodowym publicznym. Przeniosłem się do Warszawy do PAN. Tam obroniłem pracę doktorską. Tam poznałem prof. Krzysztofa Skubiszewskiego, co zaważyło na moim późniejszym życiu. Minister Skubiszewski zaprosił mnie w 1992 r. do pracy w ministerstwie Spraw Zagranicznych.

TWARZ DYPLOMATY

Jaka jest Pana ulubiona lektura? Co Pan teraz czyta?
– To wiersze Herberta. Poza tym opowiadania Tomasza Manna, również powieść „Czarodziejska góra”. Uwielbiam opowiadania Borgesa (Jorge Luis Borges – red. MBK), niektóre z nich znałem do niedawna prawie na pamięć. To jest wieki przewodnik po paradoksach ludzkiego doświadczenia.

– Obecnie czytam scenariusz filmu „Hiszpański więzień” (USA, 1997 – red. MBK). Sam film ten oglądałem chyba z 20 razy. Jest to bardzo dobry sensacyjny film, w którym reżyser David Mamet – również autor scenariusza – przedstawia pewną alegorię bytu i moralności. W genialny sposób wyjaśnia on pochodzenie ludzkiego okrucieństwa w sytuacji, gdy oczekiwana i należna jest wdzięczność. Główny bohater dokonał wynalazku, oczekuje od swojej korporacji wynagrodzenia. Firma go oczywiście oszukuje. Film pokazuje się, że dług moralny często przeradza się w oszustwo.

Dlaczego ten wątek Pana tak zafascynował?
– Widocznie jest to pokłosie szukania sprawiedliwości. I buntu przeciwko każdej niesprawiedliwości. Mój dziadek Józef Stańczyk, do którego jestem ponoć podobny, nie miał wykształcenia prawniczego, był bogatym chłopem pod Tarnowem. Trzy razy emigrował do Stanów i trzy razy wracał. Rozsądzał spory sąsiedzkie, gdy zwracano się do niego zamiast do sądu. Miał opinię sprawiedliwego.

Jaką niesprawiedliwość Pan teraz postrzega?
– Jest jej mnóstwo wszędzie. Wejście w zapasy z niesprawiedliwością jest osiągalne dla każdego człowieka w każdym miejscu. To powinien być jeden z tematów naszego bytu – przywracanie sprawiedliwości. Trzeba się włączyć w tę walkę i pomagać tym, którzy sprawiedliwości szukają.

Jak Pan się włącza w tę walkę?
– Staram się być prostolinijnym dyplomatą. Kiedyś mój kolega z Nowego Jorku, Achmed Aboul Gheit, obecny minister Spraw Zagranicznych Egiptu, powiedział mi: „jesteś za przyzwoity na dyplomatę”. To mi się ogromnie spodobało, a było to w sytuacji, kiedy starałem się go do czegoś przekonać. Przyzwoitemu człowiekowi, trudniej odmówić, bardziej niż poinstruowanemu dyplomacie.

Jaki powinien być dyplomata?
– Dyplomata powinien pamiętać, że oprócz tego, że jego misją jest obrona interesów swojego państwa, buduje on wizerunek swojego kraju. Styl, w jakim broni tego interesu, musi być godny i przyzwoity. Zapamiętałem słowa Gheita: „jak robisz to w dobrym stylu, to maksymalizujesz interes swojego państwa”. W ramach podstawowej hierarchii państwa – a wyznacza ją siłą finansowa i gospodarcza danego kraju – własnym wysiłkiem i stylem można dokonać pewnych zmian. Dyplomata jest dla mnie osobą kojarzoną bezpośrednio z państwem. Twarz dyplomaty jest przeźroczysta, za nią widzę państwo, które on reprezentuje.

NOWY JORK

Od jakich stron internetowych zaczyna Pan dzień pracy?
– Od wiadomości z Polski i ze świata. To gazeta.pl, Onet, strony BBC, CNN. Lubię strony „New York Times” – to najlepsza gazeta, jaką miałem w rękach. Czytałem ją, będąc w Nowym Jorku.

No właśnie, w latach 2000-2004 był Pan ambasadorem RP przy ONZ w Nowym Jorku. Chyba Nowy Jork jest ciekawszym miejscem dla ambasadora niż Haga?
– Nowy Jork to wielkie miasto, oszałamia swoim bogactwem i wszechstronnością. Życie w Nowym Jorku jest logistycznie bardzo ciężkie – do pracy jechałem godzinę, w Hadze 10-15 minut.

– Jeśli chodzi o pracę ambasadora, różnica jest duża. Ambasadorowie przy ONZ tworzą pewną wspólnotę w imieniu swoich państw. W ich gronie rodzą się decyzje, rezolucje, deklaracje. W stolicy bilateralnej praca ambasadora jest zupełnie inna. Centrala oczekuje konkretności, efektywności, załatwiania konkretnych spraw.

Ale jako ambasador przy ONZ był Pan zaangażowany w wielką politykę tego świata?
– Nie, w ONZ nie ma wielkiej polityki. ONZ nie jest ciałem decyzyjnym, lecz forum dyskusji o problemach światowych. Produkuje się bardziej słowa niż fakty. Tam buduje się konsensus świata wokół pewnych idei.

Czy tęskni Pan za Nowym Jorkiem?
– Tak. Tak się składa, że w połowie października br. będę Nowym Jorku, aby wprowadzać polską rezolucję. To jedyna rezolucja, jaką Polska corocznie prowadzi w ONZ, dotyczy ona implementacji konwencji o zakazie broni chemicznej. Pełnię funkcję stałego przedstawiciela RP przy Organizacji ds. Zakazu Broni Chemicznej (OPCW – po ang.) z siedzibą w Hadze. Trzeba podkreślić, że konwencja ta jest jedynym efektywnie funkcjonującym instrumentem rozbrojenia na świecie. Polska – współautor tej konwencji – ma w Hadze mocną pozycję.

DROBIAZGOWA PAMIĘĆ

Do września 2007 r. był Pan podsekretarzem stanu w MSZ. Dlaczego wybrał Pan Holandię?
– To minister sam mnie wybrał. Ja natomiast miałem konkretne zainteresowania zawodowe. Haga jest prawną stolicą świata. Jest siedzibą najbardziej znanych międzynarodowych trybunałów, w tym jednego z głównych organów ONZ, Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości (MTS). Kiedyś sporo pisałem na temat orzecznictwa MTS-u.

– Poza tym, w Nowym Jorku poznałem siłę dyplomacji holenderskiej. Można powiedzieć, że jest to supermocarstwo dyplomatyczne, z olbrzymim przekonaniem dla multilateralizmu i eksperckim podejściem do wielu spraw międzynarodowych.

– Holandia jest również mocnym partnerem gospodarczym i inwestycyjnym dla Polski. Do ambasadorowania w Holandii Warszawa przypisuje dużą wagę.

Jakie wydarzenie w ciągu minionych trzech lat było najważniejsze dla ambasadora RP w Hadze?
– Jest nim ubiegłoroczna wizyta premiera Tuska w Driel, połączona z udziałem premiera Holandii Balkenende w obchodach upamiętniających udział polskich żołnierzy w bitwie pod Arnhem. Gdybym przyjechał trochę wcześniej do Holandii, to byłbym jeszcze na uroczystości odznaczenia 1 SBS i generała Sosabowskiego przez królową Beatrix w 2006 r. To są wielkie wydarzenie, będące kwintesencją jakości relacji polsko-niderlandzkich.

– Zaraz po przyjeździe do Holandii na początku października 2007 r., uczestniczyłem w obchodach 63. rocznicy wyzwolenia Bredy przez dywizję generała Maczka. Zaskoczony byłem ich autentycznością i rozmachem, starannym przygotowaniem i postawą Holendrów. Rok później, na obchodach w Driel pomyślałem o wizycie premiera w roku następnym, aby zobaczył i przeżył podobne wzruszenie. Udało się, a po wizycie w Driel premier powiedział do mnie, że nie miał tak wzruszającej wizyty wcześniej.

Co wzruszyło premiera Tuska?
– Sadzę, że drobiazgowa pamięć z autentyczną, nieudawaną wdzięcznością za wysiłek polskiego żołnierza w wyzwalaniu Holandii w II wojnie światowej, związana z miejscami, gdzie polski wysiłek się koncentrował – to są rzeczy ujmujące każdego Polaka. Te rzeczy stanowią najtrwalszy, granitowy fundament stosunków polsko-niderlandzkich. Szczerość i autentyczność.

MIGRACJA I POLONIA

Ale czy na te szczere, autentyczne – jak Pan mówi – stosunki bilateralne nie nakładają się teraz problemy związane z nową polską migracją zarobkową w Holandii?
– Bez tych relacji, bez tego dobrego spojrzenia w stronę Polski, odbiór nowych migrantów z Polski byłby zapewne gorszy. Ja sam wolałbym, aby Polaków nie opisywano w takim duchu, jak innych imigrantów, z którymi Holandia ma od lat problemy. Mimo wszelkich incydentów Polacy nie są tutaj traktowani jako kategoria gorsza.

Jak z perspektywy trzech lat postrzega Pan Polonię holenderską?
– Polonia w Holandii ma w pigułce wszystko to, co polskie społeczeństwo. Widać znaczny przekrój społeczny, różną aktywność. W grupie działaczy polonijnych podziwiam aktywizm pań. Niższa niż mógłbym marzyć aktywność Polonii w Holandii, jest odzwierciedleniem tego, że pierwsze i drugi pokolenie koncentruje się na wzrastaniu w nowy kraj i budowaniu ekonomicznej stabilności.

– Życzyłbym sobie, aby powstała federacja środowisk polonijnych w Holandii, służąca wymianie doświadczeń. Poza tym silny podmiot z wiarygodnym głosem w imieniu różnych środowisk polonijnych w organizacjach tego kraju jest pożądany. Trzymam kciuki za aktywność Polonii na tym polu.

PRACA I WZORCE

Mówi Pan swoim kolegom, polskim ambasadorom: w Holandii żyje się nudnie, pogoda kiepska i polityczny zamęt trwa?
– Nudno nie jest. Przeciwnie, zainteresowanie Polską jest bardzo duże. Holendrzy ciągle chcą się czegoś dowiedzieć, szukają porady i kontaktu z ambasadorem. Podoba mi się również szacunek dla państwa w Holandii.

– Praca jest tutaj dla mnie w wysokim stopniu przyjemnością. Holendrzy są bardzo otwarci, rozmowy – szczere, a dostępność urzędników z haskiego MSZ godna podziwu.

– Ten kraj się stara. Uderza mnie to, że Holendrzy bez przerwy „buzują” intelektualnie. Chcą przekazać najlepszą część swojego doświadczenia, swojej wiedzy i podzielić się swoimi poglądami, wzbudzając tym samym zainteresowanie. Polak woli mówić o hobby, podróżach, byle nie o sprawach zawodowych. Trochę wyluzować Holendrów i „zholendryzować” Polaków – to byłoby optimum. Mamy sobie coś do ofiarowania, jedni i drudzy.

Czy ambasada współpracuje z jakimś holenderskimi instytucjami?
– Jest to raczej współpraca nieformalna, oparta na znajomości konkretnych ludzi, ekspertów. Chcemy ją dalej rozwijać, jeśli będzie na to czas. Ilość pracy po przystąpieniu Polski do UE bardzo się powiększyła, a relacje stały się bardziej szczegółowe.

– Przekazujemy do Warszawy wiele informacji z Holandii, w tym najlepsze wzorce rozwiązań. W Polsce mnóstwo się teraz zmienia. Wzorce holenderskie są bardzo popularne w Polsce.

Czego Polska może nauczyć się od Holandii?
– Racjonalności i praktyczności holenderskich rozwiązań. Są one odpolitycznione i naprawdę dobrze służą społeczeństwu i człowiekowi. Mnóstwo wzorców holenderskich chciałbym przenieść do Polski.

Co dziś Polskę łączy z Holandią w UE?
– Oba kraje są przekonane, że potrzebujemy europejskiej skali dla utrzymania wzrostu gospodarczego i  konkurencyjności w stosunku do innych regionów świata. Polska i Holandia są świadome wielkich korzyści, jakie daje zniesienie barier w przepływie kapitału, inwestycji i towarów oraz swobodne przemieszczanie się osób. Różnice natomiast pojawiają się w kwestiach np. wielkości i struktury budżetu Unii czy tempa walki z ociepleniem klimatu jak również w odniesieniu do problemów energii.

ROK 2011

Jaka kwestia Pana teraz najbardziej absorbuje?
– Jest nią dobre przygotowanie się i budowa dobrego planu działania w Holandii na polską prezydencję w UE w 2011 roku. To będzie wielkie wydarzenie – wszystkie oczy będą skierowane na Polskę i na ambasadora Polski w danym kraju. To również wyzwanie z zakresu PR. Chcemy dobrze zaprezentować Polskę, stworzyć towarzyszące działaniom politycznym wydarzenia kulturalne, promocyjne. Poza tym liczymy na to, że będzie ona także zasadniczym etapem w naszej integracji w Unii, pozwoli Polsce przejść do grupy najbardziej wpływowych państw UE.

Rozpoczyna Pan czwarty rok urzędowania jako ambasador. Jakie ma Pan cele?
– Służyć dobrze każdej pojedynczej sprawie. Liczymy na to, że nowy premier Holandii szybko wybierze się do Polski. Obecnie tworzymy program na okres prezydencji Polski w UE, czekamy na ciekawe pomysły, inicjatywy ze strony Polonii, aby przy jej wsparciu promować Polskę w Holandii w drugiej połowie 2011 roku.

Dziękuję za rozmowę.

Rozmawiała Małgorzata Bos-Karczewska, redaktor naczelna portalu Polonii Holenderskiej Polonia.nl
Haga, 08.10.2010

copyrights: Malgorzata Bos-Karczewska

Do redakcji mediów: W przypadku publikacji artykułu lub jego części w mediach elektronicznych: stronach www, blogach itp. prosimy podać źródło Polonia.nl i dać linka na nasz cały artykuł. Przedruk wymaga zgody wydawcy.

Z archiwum

Opublikowane w portalu Polonia.NL 11.10.2010
Wydawca portalu: STEP – Stowarzyszenie Ekspertów Polskich w Holandii. Czytaj o nas