„Emigracja daje ogromną szansę” –

Urszula Antoniak, reżyserka filmu „Nic osobistego”

urszula-antoniak-4-large.jpg

Małgorzata Bos-Karczewska: Szczere gratulacje od Polonii w Holandii za film „Nic osobistego”. Jak się pani czuje z tyloma nagrodami za film, który jest pani debiutem na dużym ekranie (zob. tekst poniżej  „Rewelacyjny debiut”)?
– Świetnie, lepiej być nie może (śmiech). Srebrny Leopard, nagroda z Locarno, i Złoty Cielec z Utrechtu stoją razem na półce, mieszkanie tonie w kwiatach. W Locarno premiera międzynarodowa filmu odbyła się dla widowni 2,5 tysiąca osób! Podczas projekcji patrzyłam, czy ludzie wychodzą, czy zostają. Nikt nie wyszedł. Potem były owacje na stojąco, a dzień później film dostał 5 nagród i jedno wyróżnienie. To był dla nas wielki szok.

Czy liczyła pani na nagrody?
– Już przy montażu dźwięku wiedziałam, że mam na pewno dobry film w ręku. Ale w Europie powstaje półtora tysiąca filmów rocznie. Dostać nagrodę to wielka loteria. Teraz przede mną wyzwanie zrobienia drugiego filmu. Ktoś wyliczył, że w Europie na sto debiutów, 20 reżyserów robi drugi film, a już tylko 5-6 robi trzeci film.

W „NRC Handelsblad” powiedziała pani „za dwa lata będę w Cannes”.
– Oczywiście, jeśli dadzą mi szanse, będę w Cannes, dlatego że chcę i potrafię. By wygrać w ogóle, trzeba mieć aspiracje. Czasem sądzę, że Holendrom myślenie w kategoriach „doe normaal, het is gek genoeg” (zachowuj się jak inni, i tak jesteś już wystarczająco szalony – red.) przeszkadza w zdobyciu sukcesów w filmie, gdzie tak naprawdę nic nie jest „gek genoeg” (szalone). Jury w Cannes musi wybrać kilka z spośród 500 filmów. Aby sie tam zakwalifikować, trzeba zrobić coś naprawdę oryginalnego i odważnego, aby rzuciło się w oczy.

No właśnie, a temat filmu „Nic osobistego” jest uniwersalny – samotność kobiety.
– Ale bohaterka wybiera samotność, ale nie jest „zielig” (godna współczucia). Obecnie jeśli ktoś jest sam, to od razu ma etykietę nieudacznika. Także w Polsce trzeba obecnie mieć 300 przyjaciół na Facebook i komórkę pełną adresów, wtedy jest się dopiero człowiekiem sukcesu. W tym schemacie samotności się nie wybiera, z nią się człowiek boryka.

O czym jest ten film?
– Samotna kobieta wyrzuca rzeczy na ulicę, bierze plecak i rusza w drogę. Samotność nie jest jednak jej słabością a siłą. Wybiera ją w radykalny sposób i spotyka faceta, który też wybrał samotność, ale z jakich powodów, tego nie wiemy. Nie wiemy o nich nic, o tym kim są czy byli. To film jest o dwojgu ludzi, których łączy jedno, to że sami wybrali samotność. Są sami na irlandzkiej wsypie.

Rodzi się pytanie, jak takie dwoje ludzi może być razem, skoro to, co ich łączy, ich dzieli.
– Całość sprowadza się do układu między kobietą i mężczyzną: ona pracuje, on jej daje dach nad głową i wyżywienie. Poza tym, nie ma między nimi nic osobistego. Jak długo można taki układ utrzymać?

Akcja filmu dzieje się w Irlandii, to przypadek?
– Chciałam nawet kręcić w Bieszczadach, ale w Irlandii znaleźliśmy drugiego producenta filmu. Mogłam zaangażować tam też irlandzkiego aktora, Stephena Rea, znanego z filmu „Crying Games” (1992), nominowanego do Oscara. Pomógł on nam, aby uzyskać zgodę na kręcenie filmu w 150-letnim domu letnim rodziców Oskara Wilde’a.

Skąd pasja do przekazu wizualnego?
– Od najmłodszych lat w Częstochowie wraz z ojcem chodziłam do kina na wszystkie filmy, niektóre oglądałam po 3-4 razy.

img_6269-medium.JPGimg_6276-medium.JPG

Kiedy przyjechała pani do Holandii?
– W 1988 r. studiowałam produkcję w szkole filmowej w Katowicach, lecz nie dostałam się na reżyserię do Łodzi. Byłam pierwsza pod kreską! Postanowiłam studiować gdzie indziej, moja siostra miała znajomych w Holandii. W drugim roku pobytu w Holandii zdałam wraz z 70 osobami egzamin do akademii filmowej w Amsterdamie. Na pierwszym roku wykłady po niderlandzku nagrywałam na magnetofon. Wciąż pisze tylko po angielsku. Studia trwały cztery lata i każdego roku mogłam robić film.

Czy studia w szkole filmowej w Polsce różnią się od studiów w Holandii?
– Na moich studiach w Polsce kładzono większy nacisk na warstwę artystyczna filmu, a tu studia są bardzo praktyczne, np. teorii filmu w ogóle nie mieliśmy.

W szkole filmowej w Amsterdamie poznałam mojego męża. Najpierw słyszałam ze jest w szkole Polski student, niezwykle utalentowany. Jak to, pomyślałam sobie, to jeszcze jeden oprócz mnie (śmiech). Spotkałam go i rzeczywiście – był geniuszem. Ktoś taki trafia się raz na milion. Zakochałam się bez pamięci.

Byliśmy razem przez 12 lat. Nie mieliśmy ślubu. Moim mężem był Jacek Lenartowicz, znany jako „Luter”, współtwórca zespołu punkrockowego Tilt. Mając 18-lat wyjechał z kraju, w Polsce był bardzo znany, zrobiłby karierę jako muzyk, filmowiec, pisarz. Chciał się sprawdzić, czy wszędzie jest tak zdolny. W Polsce był „Lutrem” a w Holandii – „panem nikt z dużymi ambicjami”. Wspaniale pisał: scenariusze, książki, piosenki. Był wulkanem kreatywności. Zmarł w lipcu 2004 roku. Gdyby nie on, to po ukończeniu studiów w Amsterdamie nie utrzymałabym się tak długo w mojej chęci robienia filmów.

Z czego się utrzymywaliście?
– Jacek pracował na Schipholu przy taśmie, a wieczorami pisał scenariusze po angielsku. Jak nie miał zleceń, to ja pracowałam jako kelnerka czy sprzątaczka. Emigracja uczy ludzi wytrwałości.

Mimo tego zostaliście państwo w Holandii.
– Mówiłam „wyjedźmy do Stanów, tam ludzie szanują talent”. Jacek mówił, że Europa to jego miejsce i nie wyjdzie. Jak się go pytano: „dlaczego wyjechałeś z Polski”, to odpowiadał: „czy Niemca też się pytasz, dlaczego wyjechał z Niemiec?”. Był wielkim patriotą. Jak powiedział Stendhal jest nim „osoba, która ma krytyczne podejście do kraju, który kocha”.

Kim pani się czuje Holenderką czy Polką? Gazeta „NRC” zamieściła sprostowanie, że pani jest Holenderką.
– Zabolało mnie to, że mając od 15 lat tylko paszport holenderski, Holendrzy nazywają mnie Polką, jak im to pasuje. Nie mam żadnych polskich papierów, paszportu konsularnego nie przedłużyłam. Czuję się Amsterdamką. W Polsce czuje się całkowicie zagubiona, jeżdżę do kraju rzadko. Moi rodzice lubią przyjeżdżać do Amsterdamu.

Dwa lata temu chciałam nawet zrobić film o polskim imigrancie w Holandii, grałby go Redbad Klijnstra. Niestety w Polsce nie było funduszy na ten film. Brak polskich papierów skomplikował mi sytuację.

Którzy reżyserowie panią inspirują?
– To Argentynka Lucrecia Martel, Polański (za ironię), Kieślowski oraz Austriak Michael Haneke (zdobył Złotą Palmę w Cannes 2009 – red.).

Wróćmy do filmu, czy „Nic osobistego” ma wątek osobisty?
– Nie mogłam sobie ze śmiercią Jacka poradzić, umarł po półrocznej walce z chorobą w naszym mieszkaniu. W pewnym momencie powiedziałam sobie, że muszę dokonać nowego startu w życiu. Wyrzuciłam wszystko co do niego należało, z wyjątkiem gitary. Patrzyłam, jak ludzie na ulicy grzebią w jego rzeczach. Pomyślałam, że jeśli rzeczy są naszym przedłużeniem, to również można powiedzieć, że my jesteśmy przedłużeniem rzeczy. Co się stanie, kiedy o danym człowieku nic nie wiemy. Jaki będzie nasz stosunek do tej osoby? W takiej sytuacji znajduje się wielu emigrantów. W Holandii miejscowi nie znają jego rodziny, przeszłości. Sam emigrant też Holendrów nie znają.

Jakie ma pani przesłanie do Rodaków na obczyźnie?
– Trzeba być dumnym z tego, kim się jest i co się robi. Niekoniecznie z tego, że jesteśmy Polakami. Emigracja ludzi czasami deprymuje, że ma się gorszą pracę czy gorsze warunki. Emigracja jest także bardzo kreatywną fazą – to początek nowego życia, emigracja daje ogromną szansę.

Ameryka zbudowała przecież cały kraj na potencjale imigrantów. Każdy imigrant na w sobie wielki potencjał, jest nim to nie tylko to, co wyniósł z Polski, ale to także nowe szanse i nadzieje, które daje emigracja. Mówienie, ile imigranci nas kosztują, to bzdura, o wiele ważniejsze jest, co mogą oni jeszcze zrobić. Każdy przyjechał, po to, by sobie polepszyć życie, inaczej zostałby u siebie. Emigracja daje niesamowitą energię.

Dziekuję za rozmowę.

Rozmawiała Małgorzata Bos-Karczewska – redaktor naczelna portalu Polonia.NL

Masz uwagi? przyślij email pod adresem info@polonia.nl, opublikujemy je na portalu Polonia.NL i w PoPolsku.

Rewelacyjny debiut

lotte_verbeek-i-_urszula-antoniak-medium.jpg
„Nic osobistego”, angielskojęzyczny film w koprodukcji holendersko-irlandzkiej, to debiut Urszuli Antoniak – Polki pracującej od 1993 r. w Holandii.

  • W sierpniu br. na międzynarodowym festiwalu w Locarno film ten zdobył 5 nagród, w tym za najlepszy debiut. 2 października br. na prestiżowym Holenderskim Festiwalu Filmowym w Utrechcie film nagrodzono czteroma Złotymi Cielcami (Gouden Klaveren), w tym dla najlepszego reżysera.
  • Film zostanie pokazany na wielu festiwalach m.in. w Zagrzebiu, Niemczech, Mar del Plata (Argentyna), Sewili, Sztokholmie, Tesalonikach, Indiach, Francji, Los Angeles i Nowym Jorku. Po sukcesie w Locarno festiwal w Cannes przyznał Polce 4 miesięczne stypendium w Paryżu.
  • 17 grudnia br. film wchodzi na ekrany kin w Holandii. Zobacz strony www.nothingpersonalthemovie.com, więcej po polsku o filmie na stronie www.polonia.nl/?p=1969

Filmy fabularne Urszuli Antoniak
1. „Nic osobistego” (2009)
2. Komedia „Bijlmer Odyssey” (2004) – dostępna w Internecie (zobacz superfilm!), ma swoich fanów w Argentynie
3. “Nederlands voor beginners” (2006) – film o perypetiach językowych Polki, satyra na inburgeringscursus.
Alina chodzi na kurs inburgering, jej mąż Holender traci pracę. Po kursie Polka dostaje pracę nie dlatego, że zna holenderski a angielski, mówi do męża: „teraz będę jeździć twoim samochodem, kiedy zechcę, teraz ja jestem bossem”.

Opublikowane w portalu Polonia.NL 22.10.2009 i w PoPolsku 23.10.2009