To już nie tylko wspomnienia z wakacji utrwalone na zdjęciach. Całe nasze życie zawodowe i prywatne się cyfryzuje. Holandia stała się europejską stolicą centrów danych. Wszyscy częściowo już żyjemy w „chmurze”. Ma to swoją cenę. Sieci energetyczne ledwo zipią. Co będzie dalej?
Nasze telefony, komputery i tablety. Identyfikacje Digit, dokumenty z pracy i szkoły. Rejestry gmin i deklaracje podatkowe. Zasiłki i mandaty. Można długo wymieniać. Wszystkie te informacje gromadzone i przetwarzane są w centrach danych, znanych też jak data center albo hub.
Polecamy także: Żegnaj Kikkerland. Holandia wysycha, trzeba łapać wodę
I takich hubów potrzeba coraz więcej, bo cyfryzacja postępuje. Życie przenosi się do wirtualnej „chmury”. To wygodne, ale ma swoją cenę. Holandia – lider cyfryzacji – już zaczyna ją płacić.
Amsterdam okrążony przez data centers
Jak informuje Dutch Data Center Association (DDA), Holandia stała się największym węzłem gromadzenia i przetwarzania danych w Europie.
W wypowiedzi dla gazety „Trouw” ta branżowa organizacja porównuje znaczenie centrów danych w Niderlandach do roli, jaką np. Schiphol odgrywa w ruchu lotniczym, a port w Rotterdamie w żegludze morskiej.
Polecamy: Big brother i big data w holenderskich miastach
Myślisz, że wymagające jednak sporo miejsca centra danych rozrzucone są po holenderskich polderach? Nic podobnego. Trzy czwarte z nich ulokowanych jest wokół Amsterdamu, a nawet w granicach miasta.
Centra działają w strefach przemysłowych stolicy oraz w wydzielonych obszarach koncentrujących zaawansowane technologie, jak np. Amsterdamse Science Park.
189 takich hubów zajmuje obecnie powierzchnię około 370.000 m2. Tyle mniej więcej, ile dwanaście wielkopowierzchniowych sklepów IKEA.
Sieci energetyczne trzeszczą w szwach
Problem polega na tym, że centra danych są bardzo „energożerne”. Zasysają energię elektryczną przyprawiając o ból głowy energetyków. Dlaczego? Bo dołączają się do i tak już bardzo wysokiego zużycia prądu w Holandii. Na takie obciążenia tutejsze systemy nie były budowane.
Czytaj też: Inteligentne kamery na drogach – przed nimi nie uciekniesz
Konsumpcja energii na poziomie krajowym rośnie skokowo. A będzie gorzej. To uboczny skutek przechodzenia Holandii na gospodarkę niskoemisyjną, zrównoważoną.
Już dzisiaj ponad 70 proc. nas wszystkich, mieszkających w tym kraju, gotuje na kuchenkach indukcyjnych, a nie na gazie, jak jeszcze niedawno. Rośnie liczba samochodów elektrycznych. A mówimy tu tylko o gospodarstwach domowych, nie o przemyśle.
Co więcej, wkrótce trzeba będzie zbudować kolejne centa danych. Po co? Do obsługi sieci szybkiego internetu 5G, na potrzeby postępującej robotyzacji holenderskiego rolnictwa i dla gospodyń domowych, które korzystają z coraz większej liczby urządzeń AGD. To wszystko potrzebuje prądu, prądu i jeszcze raz prądu.
Prądu za mało. I za dużo
Więcej hubom nie damy. Tak powiedział w lipcu 2019 r. Amsterdam. Przynajmniej na razie i miasto nie udziela już zgody na budowę nowych centrów danych. Ma ku temu powody.
Jak podaje NOS (Nederlandse Omroep Stichting), jeden hub zużywa tyle energii elektrycznej, ile np. takie Diemen – miasto z 27.000 mieszkańców.
Polecamy: Przydatne aplikacje na Twój smartfon. One ułatwią ci życie w Holandii
Problemem w Holandii jest nie tylko bardzo duże zużycie prądu. Kłopot sprawia także jego produkcja z odnawialnych źródeł energii (OZE). Zielonej energii jest za dużo? Co za bzdury! – powiecie.
Tymczasem to prawda. To nie energii odnawialnej – z wiatraków i paneli produkujących prąd ze słońca – jest za dużo. To zbyt mało miejsca w sieciach elektroenergetycznych. Poważny problem niektórych części Holandii.
Dla przykładu, we Fryzji, Groningen, Drenthe i częściach Overijssel, gdzie grunt jest znacznie tańszy od innych prowincji kraju, nie można już budować nowych farm słonecznych, bo sieci z taką ilością dodatkowego prądu sobie nie poradzą.
W całym kraju zaś, ze względu na wzrost kosztów energii, ludzi instalują na dachach swoich domów panele słoneczne. To kolejne porcje energii, które z trudem już mieszczą się w przestarzałych sieciach elektroenergetycznych.
Kto za to wszystko zapłaci?
Jak pisze NOS, specjaliści z firm energetycznych już teraz mówią, że do 2030 r. (to perspektywa zaledwie 11 lat) sieci, którymi przesyłany jest prąd, muszą zwiększyć pojemność od 2 do 5 razy. W ciągu dwóch lat trzeba zrobić tyle, ile wcześniej w ciągu trzydziestu.
Co to wszystko dla nas oznacza? Zapewne to, że bezpieczeństwo energetyczne, czyli wystarczająca ilość prądu, oznaczać będzie w konsekwencji wyższe za niego rachunki, bo ktoś musi zapłacić za konieczne inwestycje. Część spadnie na nas – odbiorców.
Z drugiej strony – czy ktokolwiek dzisiaj wyobraża już sobie życie bez tych cyfrowych (i prądożernych) „chmur” nad głową?
>> Zapraszamy do wyszukiwania interesujących tematów w naszym archiwum (pole wyszukiwarki). Zawiera mnóstwo cennych informacji, na tyle, że artykuły publikowane na portalu Polonia.nl są archiwizowane przez Królewską Bibliotekę w Hadze jako dziedzictwo cyfrowe Holandii <<