Polacy w Holandii pożywką dla populistów

Maciej Przybycień – GazetaE.com, opublikowany 11.03.2012 tutaj

O sytuacji Polaków w Holandii z Małgorzatą Bos-Karczewską, redaktor naczelną Polonia.nl, rozmawia Maciej Przybycień z GazetaE.com w Edynburgu

Maciej Przybycień: Pani Małgorzato, pierwsze pytanie; Co się stało z Holandią? Zawsze wydawało mi się, że to kraj otwarty, tolerancyjny, multikulturowy… a teraz ta cała nagonka na Polaków, politycy tworzący „portal nienawiści”, na którym można donosić na Polaków. Co się stało?

Małgorzata Bos-Karczewska: Po latach ‘boomu’ przychodzą lata chude, lata kryzysu, który w najlepszym wypadku jest rodzajem katharsis. Lata 90. były okresem ‘Dutch economic miracle’-  dekadą rosnącego dobrobytu. Holandia niesamowicie skorzystała na globalizacji, nie wszyscy byli tego beneficjentami – była grupa tzw. loosers i niezadowolonych. Kraj ten diametralnie zmienił się 6 maja 2002 roku, kiedy zamordowano polityka Pima Fortuyna, z dnia na dzień stała się innym krajem. Sam fakt, że polityk został zamordowany był szokiem. To Pim Fortuyn swoimi nośnymi hasłami uwolnił dżina populizmu z holenderskiej butelki.

To wszystko nałożyło się na ogólnoświatową atmosferę – zagrożenia fundamentalizmem muzułmańskim i islamizacją zachodnich społeczeństw – jaka powstała po atakach na Stany Zjednoczone we wrześniu 2001 roku. W Holandii zapanowała psychoza, z dnia na dzień  fiasko społeczeństwa multikulturowego  stało się faktem, zapanowała niechęć do migrantów z krajów muzułmańskich, w ciągu kilku dni Holandię opanował strach. Partia Fortuyna weszła do nowego rządu.

Potem było zabójstwo reżysera Theo Van Gogha, 2 listopada 2004 roku. Od tamtego czasu ten kraj, który przedtem był otwarty na ludzi, na kultury, na świat, na Europę zaczął się zamykać, patrzeć jedynie „do wewnątrz”. Nagle Holendrzy odkryli, że Turcy czy Marokańczycy się nie integrują, nie uczą się holenderskiego. Obcy stali się problemem. Tolerancja okazała się być obojętnością –  byle nam nie przeszkadzano za tamami polderu robić swoje.

Na to wszystko nałożyło się  poszerzenie UE,  którego Holandia obawiała się już w okresie przedakcesyjnym. W tym niewielkim 16-milionowym kraju poszerzenie postrzegano  jako kolejne zagrożenie. Ludzie bali się, że Holandia  utraci pozycje i wpływy w UE, a ich kraj zaleją masy imigrantów  z biednych nowych państw członkowskich z Europy Środkowowschodniej, a ich tożsamość dalej będzie się rozmywać. To trwa do dziś, w poszerzonej Unii Holandia wciąż ma problemy z własną tożsamością – bo liczba imigrantów tylko rośnie – głównie z Polski, podczas gdy rodzima ludność kurczy się.
W przypadku poszerzenia Unii, Holandia wykorzystała okresy przejściowe: rynek pracy otworzono dopiero w maju 2007 roku (W. Brytania, Hiszpania i Szwecja  dokonały tego 1 maja 2004 r.). Już wtedy latem przyjechało mnóstwo Polaków za praca, a jesienią przyjechało ich jeszcze więcej…

Ci Polacy, którzy wtedy przyjechali i wciąż przyjeżdżają do Holandii są najczęściej werbowani przez holenderskie wyspecjalizowane agencje pracy, które mają swoje oddziały w Polsce. To bardzo charakterystyczne dla Holandii. Szuka się osób do pracy nie wymagającej żadnych kwalifikacji, która jest bardzo uciążliwa, często odbywa się niebezpiecznych warunkach i przede wszystkim, jak na holenderskie warunki, jest kiepsko płatna. Nic dziwnego, ze Holendrom nie uśmiecha się jej podjąć.

Po przyjeździe pracownicy są zwykle całkowicie uzależnieni od agencji. To ona zapewnia im pracę i mieszkanie. Bardzo często zdarzają się przypadki szantażowania, ludzie są zastraszeni, boją się upominać o swoje prawa, boją się siebie nawzajem.
Do tego dochodzi skala tej migracji. Brakuje hoteli robotniczych, pracowników upycha się domach, przyczepach kempingowych często nieprzystosowanych do ilości osób, która w nich mieszka. To rodzi napięcia. Mieszkający w sąsiedztwie Holendrzy skarżą się, że Polacy hałasują, piją, rozrabiają, kradną.

M.P: Czyli problemy może też tworzyć typ pracownika werbowanego przez agencję. Do prostych prac rolniczych czy ogrodniczych nie trzeba przecież uniwersyteckiego wykształcenia. Dodatkowo ciężka praca i mieszkanie w ekstremalnych warunkach mogą wyzwalać chęć odreagowania…

M.B.K: Oczywiście, ale zauważyć można też inne zjawisko; wiele osób, które zobaczyły jak wygląda życie i praca w Holandii nie chce już tu przyjeżdżać, więc agencje wciąż szukają nowych ludzi, kandydatów do takiej niewolniczej pracy. Znaleźć ich mogą jedynie wśród coraz bardziej zdesperowanych, nieradzących sobie. Mimo wszystko ludzie przyjeżdżają, jednych bieda wypycha z kraju, innych niestabilne warunki finansowe, jeszcze innych możliwości rozwoju osobowego i zawodowego. Wiele rodzin osiedla się, ludzie kombinują, szukają sposobu na życie poza krajem w Holandii. Chcą zmiany i osiagają ją,  płacąc przy tym wysoką cenę. Chcą normalnie życ. Za 2000 euro rodzina przeżyje w Holandii, w Polsce za 2 tys. złotych nie.

M.P: Wygląda więc, że ta cała inicjatywa Geerta Wildersa ma znaczne szanse paść na podatny grunt…

M.B.K: Tak, ale trzeba zauważyć, że to jest proces. Od samego początku, kiedy przyjechała pierwsza fala, jesienią 2007, od razu w prasie pojawiły się doniesienia, że Polacy tworzą problemy. I tak trwa to już pięć lat – Holendrzy bombardowani są negatywnym przekazem. Części z nich wydaje się, że zabieramy im pracę. To iluzja, właśnie dlatego agencje pracy funkcjonują tak dobrze, że nikt w Holandii nie chce wykonywać tych zajęć.

Później pojawiły się informacje, że Polacy nie chcą się integrować, nie uczą się holenderskiego. Nikt się nie zastanawia, że Polacy przyjeżdżają tu na kilka miesięcy, niewielu planuje zostać dłużej, więc nie mają ani czasu ani motywacji żeby się języka holenderskiego uczyć. Na to się nie zwraca uwagi, dziennikarze piszący antypolskie teksty chcieliby, żeby Polacy od razu po przekroczeniu granicy stawali się Holendrami.

Kolejną „łatkę” przykleił minister pracy Henk Kamp, który ubiegłym roku stwierdził, że Polacy przyjeżdżają po zasiłki. Liczby na to nie wskazują, ale on twierdzi, że to dopiero początek.

A teraz ta inicjatywa Wildersa, którą już nazwano „portalem nienawiści”, a na którym można złożyć donos na Polaków…

M.P: Czy niechęć do Polaków jest zauważalna na ulicy, w urzędach? Czy rzeczywiście czuje się antypolską atmosferę?

M.B.K: To oczywiście zależy od sytuacji, ale niektórzy Polacy boją się mówić po polsku – obawiają się negatywnej relacji ze strony Holendrów. Teraz już nie wiadomo, co się może jeszcze stać.

Dzisiaj otrzymałam maila od jednej pani, która jechała samochodem z polskimi tablicami rejestracyjnymi i została przez jakieś dzieciaki obrzucona kamieniami, innej już trzy razy przebito opony w samochodzie zaparkowanym pod domem. Wczoraj byłam u Polki w Hadze i okazało się, że jej ktoś wybił w domu szybę.

Ten wirus antyimigracyjny jest tak mocny, że nawet dzieci są nim zainfekowane. Słyszałam o kobiecie, która poszła z dzieckiem na plac zabaw w Amsterdamie. Jakieś holenderskie dziecko zaczęło ją wyzywać, wykrzykując „You shit!”. Kiedy zwróciła uwagę jego matce, ta jej odpowiedziała; dziecko ma rację, powinna pani mówić po holendersku. Później dodała, że Polacy kradną pracę.

Dla Holendrów imigrant to człowiek drugiej kategorii, jego głos się nie liczy. Oni są głusi, zapatrzeni tylko w swoje problemy. „Przyjechaliście to radzicie sobie sami” jak mantra powtarza rząd Holandii. Nie widzą, że te problemy się mnożą właśnie dzięki takiemu podejściu.

M.P: Co robi rząd polski?  Sytuacja nie wygląda przecież najlepiej.

M.B.K: Migracja zarobkowa jest niestety tematem tabu dla rządu Polski. Polska umywa ręce, niech Holandia załatwia swoje  problemy z polskimi emigrantami. Poczucie odpowiedzialności za własnych obywateli jest w deficycie. Jeśli ludzie nie są ważni, to mam w zapasie jeszcze jeden argument: emigracja zarobkowa jest także ważna, choćby z punktu widzenia polityki zagranicznej Polski i jej skutków dla wizerunku i pozycji Polski w Europie.

Podejrzewam, że gdyby ta cała sytuacja dotyczyła Niemiec, to już w pierwszy dzień byłaby interwencja na szczeblu premierów, ale ponieważ to Holandia, która nigdy nie była dla Polski ważnym partnerem problem się banalizuje.

Rządzący powinni w Polsce zrobić kampanię informacyjną, powiedzieć tym ludziom co może ich spotkać tu w Holandii na miejscu. Powinno dojść do okrągłego stołu z organizacjami społecznymi i ekspertami z obu stron i powinno się poważnie porozmawiać, jak rozwiązywać problemy i to robić! Tak, aby przyjaźń pomiędzy Polakami i Holendrami kwitła jak za dawnych czasów. Budujmy mosty porozumienia i rozwiązujmy problemy, inaczej oddajemy  pole do popisu populistom, bo frustracje ludzi będą rosnąć w czasach kryzysu.

M.P: Były też pozytywne głosy Holendrów zbulwersowanych portalem Wildersa.

M.B.K: Tak było na początku, powiedzmy przez pierwszy tydzień, gdy ta strona powstała. Wtedy Holendrzy przysyłali do nas liczne maile, z wyrazami poparcia i dezaprobaty dla Wildersa, ale to wszystko już minęło, umilkło. Pozostało pytanie; Co dalej? Jak to się zakończy?… Czy czekamy na kolejną nagonkę? Od kilku tygodni nasz portal jest atakowany przez hakerów, to kolejna odsłona walki z Polakami w Holandii.

Znajomi Holendrzy radzą, żeby to przeczekać, bo im więcej się będzie mówiło o portalu Wildersa, tym szybciej będzie mu rosła popularność. Twierdzą, że się w końcu uspokoi. Ja w to nie wierzę, to jest proces, który trwa już zbyt długo. A perspektywy są raczej słabe ze względu na kryzys i cięcia budżetowe, one spowodują, że napięcia będą tylko rosnąć… Holandia i cała Europa zachodnia przechodzi głęboki kryzys, największy od 1945 r. Czy będzie on katharsis czy nie, zależy od nas samych, jeśli każdy poczuje się odpowiedzialny za siebie i swoje czyny, to będzie to nasz najlepszy wkład w lepsze jutro.

M.P: Wszyscy mamy nadzieję, że tak się stanie. Dziękuję za rozmowę.

M.B.K: Dziękuję

(fot. Jacek Futiakiewicz, Haga)
Małgorzata Bos-Karczewska pochodzi z Gdańska, mieszka w Holandii od 31 lat. Skończyła ekonomię na Uniwersytecie w Amsterdamie. Ostrogi dziennikarskie zdobywała w holenderskiej gazecie De Volkskrant. W latach 1993-2001 pracowała jako  haski korespondent Rzeczpospolitej. W 2005 r. otrzymała Zloty Krzyż Zasługi RP za promocję Polski w mediach holenderskich, w okresie przedakcesyjnym. Portal Polonia.nl prowadzi od 2001 r.

Opublikowane w portalu Polonia.NL 17.03.2012
– Wydawca portalu: STEP – Stowarzyszenie Ekspertów Polskich w Holandii. Czytaj o nas

Odwiedź nas w sieci:

Facebookbądź na bieżąco, komentuj nasze wpisy
Twitterśledź nas na Twitterze
Lubisz nas? Kliknij ikonę Facebook w prawym górnym rogu strony