
„Niksen” – znacie to niderlandzkie słowo? Oznacza „nicnierobienie”, „słodkie lenistwo”. To jednak dla Holendrów ciężka robota, ten niksen. Kłóci się on z ich wiecznym dążeniem do bycia użytecznym. Nicnierobienie to dla Holendrów istna droga krzyżowa.
Jak to – nic nie robić? Leżeć z oczami wbitymi w sufit i rozmarzać czy kota albo psa bezmyślnie głaskać? Witamy w użytecznej Holandii!
Dotyczy to młodych i starszych Holendrów. Mają na to aż dwa powiedzenia: met de duimen draaien (dosłownie: „przebierać kciukami”) oraz achter de geraniums zitten (dosłownie: „siedzieć za pelargoniami”) . To drugie odnosi się do seniorów! Bo ci też muszą być aktywni.
A gdzie tu miejsce na ciągłe główkowanie, jak być użytecznym i jeszcze w dodatku efektywnym? Jak nie kręcić się po domu w poszukiwaniu zajęcia, gdy już wszystko zrobione według planu dnia?
Agenda – przed nią nie uciekniesz
Polacy zaczynający dopiero swoje życie w Holandii przecierają oczy ze zdumienia. U nas z kalendarzem w ręku żyje się w pracy, ale po niej? W Niderlandach agenda rządzi 24 godziny na dobę.
Holender żyje z kalendarzem w dłoni, teraz w smartfonie. W tym kraju bez „agendy” ani rusz. Wszystko rozpisane na dni i godziny. Ah, jacy oni zawsze zajęci!
Polecamy: Bezpośredniość Holendrów – czy to musi boleć?
Nie umówisz się z sąsiadem na grilla w sobotę, gdy ten najpierw nie sprawdzi, co ma w kalendarzu na ten dzień. Bo może ma akurat pielenie ogródka. Z niektórymi specami od planowania trzeba się umawiać parę tygodni wcześniej. Bo terminy zajęte. To już chyba wiecie!
Gdy odwiedzasz toaletę w domu znajomych Holendrów, to pierwszą rzeczą, która rzuca ci się w oczy, jest wiszący na ścianie kalendarz z zaznaczonymi datami urodzin członków rodziny i przyjaciół. Niewybaczalnym grzechem jest w holenderskiej etykiecie przegapienie czyichś urodzin.
Planowanie wdarło się nie tylko do WC. W kuchni wisi familieplanner – kalendarz na tydzień czy miesiąc z rozpisanymi zajęciami każdego członka rodziny. Rodzina musi przecież działać jak szwajcarski zegarek.
Nuttig, efficiënt i …. wypalenie
Holendrzy kochają być nuttig. Socjologowie nazywają to narodową chorobą – ciągły pęd do bycia użytecznym (nuttig) i taka organizacja życia, żeby każda aktywność była skuteczna (efficiënt) i czemuś służyła.
Siedząc w holenderskim pociągu widzisz, że wszyscy coś czytają, kiedyś gazety i książki, teraz w smartfonach. W polskim pociągu wciąż dominuje niksen.
Nawet urodzinowa impreza ma swój cel – porozmawiać, odrobić zaległości z rodziną i znajomymi. Wymienić się poglądami i ponetwerkować z ciekawymi gośćmi. Niektórzy nawet mają wizytówki w kieszeni.
A zabawa? Jest, ale specyficzna. To zwykle zadanie do wykonania. Goście dostają opdracht i na imprezie mają wykazać się z jego wykonania.
Polecamy: Trafiasz do lekarza i dziwisz się na każdym kroku
A gdzie tu słodkie nicnierobienie? Jak dowodzą badania biologów, wszyscy potrzebujemy chwil, gdy wyłączamy wewnętrzny stand-by.
Podobnie, jak żołądek po posiłku wymaga relaksu, żeby spokojnie strawić jedzenie, tak mózg – nasz wewnętrzny komputer, bombardowany nieustannie informacjami, potrzebuje odpoczynku i resetu. Inaczej za progiem już czeka syndrom wypalenia.
Niksen, czyli łatwo nie jest
Według Biura Planowania Społecznego i Kulturowego (Sociaal en Cultureel Planbureau), Holendrzy mają doskonałe warunki do „uprawiania” nicnierobienia.
Polecamy: Co robią holenderskie hulajdusze na zimowych feriach?
W porównaniu z innymi narodami Europy, mieszkańcy Niderlandów spędzają o jeden dzień w tygodniu mniej (liczymy w godzinach) na wykonywaniu takich obowiązków, jak praca i zajęcia domowe. To tak, jakby ich weekend zaczynał się już od piątku rano.
Tak Holendrzy kochają czas wolny, dbają o równowagę życia. Co nie zmienia faktu, że wakacje i weekend mają zaplanowany, bo trzeba coś sensownego robić – odwiedzić muzeum, pójść na spacer czy udać się z dziećmi do parku rozrywki.
Czas na niksen więc jest. Trudniej z porzuceniem choć na parę godzin nuttig i efficiënt.
Autorki:
Ewa Grochowska i Małgorzata Bos-Karczewska
Fot. Pixabay