Gdy zachorujesz w Holandii i trafiasz do lekarza rodzinnego, to od tej pory towarzyszy ci nieustanne zdziwienie. Im dalej brniesz w system, tym bardziej to zdziwienie rośnie. U wielu Polaków pojawia się irytacja. System opieki zdrowotnej w Niderlandach dzieli od tego, który znamy z Polski, przepaść nie tylko finansowa.

Zdziwienie nr 1 – uderzasz głową w „bramę”

Zachorowałeś i idziesz do lekarza rodzinnego (w Polsce – lekarza pierwszego kontaktu). Możesz mieć pewność, że dowiesz się teraz, iż funkcjonujące powszechnie nazywanie tegoż medyka przez jednego rodaka „bramą do systemu”  jest na 100 proc. trafne (chociaż lepiej pasuje słowo „bramkarz”, odpowiednik poortwachter po holendersku, gatekeeper po angielsku).

Co więcej, brama ta jest szczelnie zamknięta, a znalezienie do niej klucza trochę ci zajmie. Potrzebne ci też będą nerwy jak postronki. Plusem tego natomiast jest, że nie czekasz miesiącami na wizytę u specjalisty w publicznej służbie zdrowia.

Zdziwienie nr 2 – przedlekarska asysta

Nie oczekuj też, że dzwoniąc do gabinetu twojego lekarza rodzinnego, tak od razu cię umówią. Może się zdarzyć, że w dłuższą z tobą rozmowę wda się pielęgniarka. To ona udzieli ci przedlekarskiej porady przez telefon (za taki „telefonisch consult” musisz często  zapłacić). Średni personel medyczny ma tutaj znacznie szersze kompetencje i uprawnienia, niż w Polsce. Odpowiada też za promocję profilaktyki, czyli zdrowego stylu życia.

Zdziwienie nr 3 – najlepiej, jak organizm sam walczy

Przyzwyczaiłeś się w Polsce do tego, że na drodze do twojego kontaktu z lekarzem-specjalistą nie stoi nikt. Wchodzisz do gabinetu medyka rodzinnego, mówisz, że coś za długo kaszlesz i chcesz skonsultować to z pulmonologiem, no może z laryngologiem (migdałki, oskrzela, czy co?). Rodzinny wypisuje skierowanie i po kłopocie. Możesz też w ogóle ominąć rodzinnego i znaleźć tego specjalistę w gabinecie prywatnym, gdzie, co prawda, zapłacisz, ale za to nie będziesz czekał.

O czymś takim w Holandii zapomnij. Po pierwsze, nie ma prywatnych gabinetów specjalistycznych. Po wtóre, trafiasz na „bramkarza”, czyli lekarza rodzinnego, którego sobie wybrałeś (bo nie miałeś innego wyjścia). Ten zaś zaleci ci na początek… paracetamol, miód, soki owocowe i warzywne oraz spacery na wolnym powietrzu. Gorączka? Bardzo dobrze. Organizm się broni. Nie zbijać.

Holenderscy lekarze są powolni i zbyt długo zwlekają z podjęciem leczenia, to strategia na przeczekanie, „samo przejdzie” – taką opinię wyrazili internauci w ankiecie portalu Polonia.nl, którą przeprowadziliśmy 2 lata temu.

Polacy w Holandii standardowo narzekają, jak ta kobieta: „Z lekarzami jest różnie, na wszystko dają paracetamol, o antybiotyki doprosić sie cięęężko – taka prawda. Mnie pogonił, gdy synek (2-letni) miał gorączkę, biegunkę i kazał wrócić, jak temperatura będzie ok. 41 stopni przez ponad tydzień… Organizm ma sam walczyć… Tak tu jest, choć nie wszędzie” – to internautka kallissta na forum Kafeteria.pl.

Zdania jednak są podzielone. Niektórzy rodacy mają inne doświadczenia. „W sytuacjach błahych są powściągliwi, nie wypisują pochopnie recept. W poważnych reagują natychmiast. Wobec częstych migren – wykonano mi rezonans i kontrast. W pierwszym roku” – napisała w naszej ankiecie jedna z Polek.

Zdziwienie nr 4 – pamiętaj o asertywności

Umiejętność dogadania się z „bramkarzem” holenderskiej służby zdrowia jest dla Polaków sprawą kluczową. Powiemy krótko – bez silnej asertywności marne twoje szanse. Oto przykład:

„Od 3 miesięcy miałam silne bóle żołądka i brzucha – wymiotowałam, a bóle były tak mocne, że chodziłam na czworakach. Diagnoza lekarza – zgaga. Przychodzę na drugi raz – to samo. Zmierzył mi ciśnienie i wyszło akurat za niskie, więc powiedział: wina ciśnienia.

Akurat miałam wyjazd do PL, więc dzwoniłam do mamy, żeby mnie umówiła prywatnie do lekarza. Lekarz w PL zrobił mi USG i okazało się, że w żołądku zbiera się ciśnienie i powietrze i przez to są bóle. Dał mi lekarstwa i już po tygodniu objawy zniknęły” – moppy (internautka na forum Kafeteria.pl).

Do rozmowy z lekarzem trzeba się przygotować, mieć argumenty, nie dać się zbyć byle czym. Holenderski lekarz nawet oczekuje od pacjenta takiej postawy. Zatem asertywność! Żądanie konsultacji z drugim lekarzem (czytaj – specjalistą) jest dobrym wyjściem.

Bądź także przygotowany od strony językowej. Jak nie znasz języka niderlandzkiego czy angielskiego – idź z tłumaczem. (Czytaj o fatalnym przypadku Polki w Holandii tutaj)

Zdziwienie nr 5 – leków jak na lekarstwo plus cyfryzacja

Z lekami natomiast jest tu tak, że jeśli uda się ich uniknąć w ogóle, to się unika. Za wyjątkiem paracetamolu. Holenderscy lekarze wszystkich szczebli nie szastają medykamentami na prawo i lewa, a antybiotyki to tutaj ostateczność, co dla nas akurat jest zjawiskiem bardzo pozytywnym. I nawet nie próbuj mówić swojemu rodzinnego (i jakiemukolwiek innemu lekarzowi), żeby ci przepisał to, czy tamto, jak miałeś w zwyczaju robić w Polsce.

Jak już pokonasz te wszystkie systemowe bramy i bramki, to dostaniesz receptę. Nie, nie do ręki. Lekarz ją przepisze i wyśle mailem do apteki najbliższej twemu miejscu zamieszkania. A ty idziesz sobie do domu. Po czym otrzymujesz z apteki powiadomienie (też mailem), że twoje lekarstwa już tam ciebie czekają. Żadnego latania po mieście w poszukiwaniu apteki, gdzie mają, co potrzebujesz, żadnego wystawania w kolejkach.

Jakie są wasze doświadczenia?

Poprzestaniemy na tych kilku refleksjach, bo przecież macie swoje własne doświadczenia. Może podzielicie się nimi z naszymi Czytelnikami i z nami?

Wraz z Wami chętnie przygotujemy zestaw polskich porad, jak poruszać się po niderlandzkiej służbie zdrowia, ażeby uniknąć rozczarowań i dziwić się tylko pozytywnie.

Fot. Pixabay