Ubrania i buty lubimy kupować cały rok, choć pogarsza nam się przed Bożym Narodzeniem i wtedy wpadamy w szał zakupów. Na to tylko czekają wielkie sieci odzieżowe i… zastawiają na nas pułapki. Kupujesz ciuchy? Na to uważaj.

Portal AD.nl przeanalizował sztuczki marketingowe trzech popularnych, nie tylko zresztą w Holandii, sieci sklepów odzieżowych – H&M, Zara i Primark. Zrobił to nie bez przyczyny. Według badań MVO Nederland (organizacji zrzeszającej firmy działające na zasadach CSR, czyli społecznej odpowiedzialności biznesu), Holendrzy i Holenderki kochają kupować.

W szafie statystycznego mieszkańca Niderlandów upchnięte są średnio 173 sztuki odzieży, z których około 50 ich właściciel nie ubrał w ciągu 12 minionych miesięcy. Mimo tego, Holender nie ustaje w zakupach i nabywa 46 nowych ubrań rocznie. Nie ma się więc co dziwić, że taki klient jest bezcenny dla producentów i sprzedawców tzw. fast fashion. Zobaczcie, jak oni to robią, a my kupujemy. Kupujemy te sztuczki.

Tanie materiały, tandetne wykonanie

Jeśli w spodniach rozleci się zamek błyskawiczny, a w swetrze rozpruje szew, to co robimy? Większość z nas wyrzuca takie rzeczy, bo w końcu nie były one specjalnie drogie. Lepiej kupić nowe, niż oddać spodnie do punktu, gdzie wszyją nowy zamek, albo samemu naprawić rozpruty sweter. I o to właśnie chodzi. Takie postępowanie jest dokładnie tym, czego oczekują sieciówki.

Producenci fast fashion dbają o to, żeby ich odzież nie była wysokiej jakości. To tańsze podwójnie – mniej płacą wykonawcom pracy (niska jakość – niska płaca), a jednocześnie zwiększają swoje obroty w sprzedaży towaru.

Jak informuje de Schone Kleren Campagne, standardem jest silna presja wywierana przez producentów na pracowników, ażeby ci produkowali więcej i więcej. Nie szkodzi, że byle jak. 120 sztuk odzieży na godzinę nie jest żadnym wyjątkiem.

Powstaje błędne koło – niskiej jakości materiały i kiepskie wykonanie odzieży popychają nas do kolejnych zakupów. I o to dokładnie chodzi.

Zimą niebieskie, latem białe

Słyszysz i widzisz to bez przerwy – sklepy krzyczą wielkimi literami, że potrzebujesz nowych ubrań na każdą porę roku. Czarne jeansy zimą? Must have! Bluzka w kropki latem? Must have! I gnamy do sklepu. I kupujemy. Tyle, że nie wiadomo po co. Ta potrzeba zmiany i wymiany została wykreowana przez sprytnych marketingowców. Nie wynika z rzeczywistych braków w naszej garderobie. Znowu punkt dla sieci.

Kolekcje na karuzeli

Tanie sieci modowe nie ograniczają się do wymiany swoich kolekcji tylko latem i zimą. One je wymieniają bez przerwy. Przed sezonem, po sezonie i w środku sezonu. Niektóre marki produkują 40.000 sztuk ubrań rocznie, ale w sklepach znajdziecie tylko 10.000.

Dlaczego? Bo jeśli czegoś jest mało, to staje się tym bardziej cenne. Dla mnie może zabraknąć, więc kupię tę sukienkę. A że dwie prawie identyczne wiszą już w szafie? Kto by się tym przejmował.

Przemysł fast fashion błyskawicznie też kopiuje wzory lansowane przez celebrytów lub prezentowane na pokazach mody. Chcesz się upodobnić do tej czy innej pani, która jest znana z tego, że jest znana? Idź do sieci, tam spełnisz swoją zachciankę. Tak przynajmniej uważasz. Brawo sprytni marketingowcy.

Korting rządzi i mąci

Badania przeprowadzone przez Batavia Stad Fashion Outlet jednoznacznie pokazały, że Holenderki są naprawdę w siódmym niebie, gdy kupują ciuch z napisem „korting” na metce. Kto by zresztą nie był?

To działa niezawodnie. Wyprzedaże, gdy kupujemy zupełnie nie to, po co przyszliśmy do sklepu, trwają w wielu sieciach niemal na okrągło. Teraz zaczyna się to zmieniać (najgorzej było w latach kryzysu, od 2008 r.), ale ciągle jest ogromna ilość tzw. regularnych placówek, które de facto działają jak outlety. Bo w nich korting trwa cały rok. Te obniżki są więc w dużej mierze iluzją, ale klienci i tak kupują, bo ważny jest napis na metce. O to przecież chodzi, prawda?

Ja w rozmiarze XXS

Patrzysz na modelki i modele w folderach i telewizji – szczupłe, smukłe, długonogie, bez jednego wałka tłuszczu na brzuchu i czujesz, że to z tobą coś nie tak. Jesteś za gruba, za niska, za krótkonoga. No i jeszcze te „opony”. Co robisz? Idziesz do sklepu.

A w sklepie manekiny w rozmiarach XXS. To jest to – myślisz i oczami wyobraźni widzisz siebie, w tych właśnie spodniach i płaszczu. Też w rozmiarze XXS. Jeśli nawet rozsądek podpowiada ci, że to fake, to jednak łatwiej wierzyć w bajki. I je kupować. Więc kupujesz.

Czy nie zastanawiało was nigdy, dlaczego manekiny w sieciówkach są tak szczupłe? Dlatego te lalki nie mają rozmiarów M, L, czy XL? Dlaczego kobieta z rozmiarem 42 lub 46 musi patrzyć tylko na patykowate modele w witrynach? Właśnie dlatego, że sprytni marketingowcy tych sieci znają siłę iluzji. A my dajemy ją sobie wciskać.

Fot: Pixabay