alicja-oczko-fot-dariusz-wyra

 
Po raz pierwszy w historii nagroda ta trafia w ręce tłumacza z Polski

Rozmowa z laureatką: „Nie wyobrażam sobie życia bez książek, są mi potrzebne jak powietrze”- Alicja Oczko
 
 
 
 
 

ROZMOWA red. naczelnej portalu Polonia.nl Małgorzaty Bos-Karczewskiej z Alicją Oczko:

Małgorzata Bos-Karczewska: Alicja, gefeliciteerd met Letterenfonds Vertaalprijs 2016!
Alicja Oczko: – Hartelijk dank! Het is een grote eer voor mij.

Gratulujemy holenderskiej nagrody Tłumacza Roku, to wielkie wyróżnienie. Czy byłaś zaskoczona? Co ta nagroda dla ciebie oznacza?
– Byłam bardzo zaskoczona! Nie spodziewałam się takiego wyróżnienia. Czuję się niesamowicie doceniona, bo to bardzo prestiżowa nagroda.

 Holenderska Nagroda Tłumacza Roku 2016 dla Alicji Oczko

alicja-oczko-fot-dariusz-wyra fot. Dariusz Wyra

Alicji Oczko, tłumaczka literatury niderlandzkiej, otrzymała prestiżową nagrodę Tłumacza Roku 2016 przyznaną przez holenderską Fundację Literatury (Letterenfonds). Tegoroczna nagroda dla tłumacza literatury niderlandzkiej po raz pierwszy w historii trafia w ręce tłumacza z Polski. W 2009 r. nagrodę Fundacji Letterenfonds otrzymał tłumacz literatury polskiej na niderlandzki – Karol Lesman.

Uroczystość wręczenia nagrody Alicji Oczko odbędzie się 9 grudnia w Amsterdamie w De Rode Hoed przy Keizersgracht.

Fundacja Letterenfonds zdecydowała o przyznaniu nagrody Alicji Oczko z uwagi na jej dorobek translatorski, obejmujący przekłady najważniejszych prozaików niderlandzkojęzycznych XX wieku (m.in. Cees Nooteboom, Hella S. Haasse, Bernlef, Stefan Hertmans).

Jury doceniło także aktywny wkład Alicji Oczko w propagowanie literatury niderlandzkojęzycznej w Polsce. Alicja regularne recenzuje książki dla polskich wydawców i proponuje tytuły do publikacji. Wspiera wiedzą początkujących tłumaczy języka niderlandzkiego, prowadzi warsztaty translatorskie w zakresie przekładu literackiego z języka niderlandzkiego na polski.

Dlaczego wybrałaś studia niderlandystyki?

– Języki obce chyba w jakimś sensie były mi pisane, ale to dłuższa historia. Powiem tylko, że dość istotną rolę odegrał w tym wszystkim pewien przyszywany wujek Holender, przyjaciel rodziny: mówił dziwnym językiem, do wszystkich zwracał się na ty i przywoził nam zachodnie płyty z hitami, które znaliśmy tylko z radia.

Idąc na studia w 1986 roku, wybrałam germanistykę we Wrocławiu, bo wiedziałam, że w ramach podstawowego kierunku można tam dodatkowo studiować niderlandystykę. W tamtych czasach, w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, tylko taka kombinacja była możliwa, osobny kierunek jeszcze nie istniał.

Skąd zamiłowanie do literatury niderlandzkiej? I do pracy tłumacza literackiego?
– Zwykle jest tak, że czuje się większy pociąg albo do kwestii gramatycznych i językoznawczych, albo woli się literaturę. Ja zaliczam się do tej drugiej grupy. Literatura jest mi bliższa, pracę magisterską pisałam z recepcji „Dziennika” Anne Frank w Polsce, a tłumaczenia literackie zawsze były moim marzeniem. Kończąc studia w 1991 roku, nie sądziłam, że tak szybko zaczną się spełniać.

Byłam krótko po studiach, gdy pewnego dnia zadzwonił do mnie znajomy z Holandii, Polak, mówiąc, że pewien wydawca z Poznania zaproponował mu przekład „jakiegoś dziennika jakiejś Anne Frank” i czy bym tego nie wzięła, bo on się przecież nie zajmuje tłumaczeniami. Myślałam, że zemdleję z wrażenia! Przecież dopiero co obroniłam pracę magisterską na temat tej książki. Oczywiście, że wzięłam. W ten sposób w 1993 ukazało się pierwsze wydanie „Dziennika” w moim przekładzie, nakładem nieistniejącego już wydawnictwa SAWW.

Czytamy literaturę obcą, a mało wiemy o wysiłku tłumacza, dzięki któremu książki zagranicznych pisarzy są dla nas dostępne. Czym kierujesz się przy wyborze tego, a nie innego tytułu?
– Staram się tłumaczyć przede wszystkim takie książki, które w ten czy inny sposób do mnie przemawiają, które mnie zachwycają i tym samym wnoszą do mojego życia coś nowego, a więc takie, do których mam pełne przekonanie.

alcja-oczko-fot-wyd-marginesy

  • Imię i nazwisko: Alicja Oczko (1967 r.)
  • Studia: niderlandystyka na Uniwersytecie Wrocławskim, praca magisterska pt. „Recepcja Dziennika Anne Frank w Polsce” (1991 r.)
  • Zawód: tłumaczka literatury niderlandzkiej, redaktorka, recenzentka

oorlog-en-terpentijn_kl

  • Ostatnie przekłady: Stefan Hertmans „Wojna i terpentyna” (Oorlog en terpentijn), wyd. Marginesy (2015) oraz Marcel Ruijters „Hieronim Bosch” (Jheronimus, graphic novel), wyd. Timof i cisi wspólnicy (2016)
  • Najważniejsze przekłady:
    Anne Frank „Dziennik” (Het Achterhuis), wyd. Znak, 2000
    Cees Nooteboom „Drogi do Santiago” (De omweg naar Santiago), wyd. WAB, 2007
    Hella S. Haasse „Panowie herbaty” (Heren van de thee), wyd. Noir sur Blanc, 2010
    Bernlef „Niewdzięczna pamięć” (Hersenschimmen), wyd. Nasza Księgarnia, 2010
    Hella S. Haasse „Skrzynia wspomnień” (Sleuteloog), wyd. Noir sur Blanc, 2011
    Cees Nooteboom „Hotel nomadów” (Nootebooms hotel), wyd. WAB, 2012
  • W 2017 r ukażą się:
    Jan Brokken „Bałtyckie dusze” (Baltische zielen)
    Stefan Hertmans „Głośniej niż śnieg” (Harder dan sneeuw) i „Naar Merelbeke” (tytuł roboczy: „Do Merelbeke”), wyd. Marginesy

Jak wygląda twój warsztat pracy?
– Biurko pod oknem, bo lubię mieć widok na zieleń, laptop, kilka słowników na półce i drugie tyle w komputerze, dostęp online do bibliotek i przyjaciół konsultantów, a jeśli to możliwe mail do autora. Kot w zasięgu ręki. Lubię pracować w ciszy, między dwudziestą a północą.

Ile czasu potrzebujesz na przetłumaczenie danej powieści?
– To zależy zarówno od objętości, jak też od tematyki i stylu książki. Również od tego, czy tekst przemawia do mnie od razu, czy potrzebuję trochę czasu na wczytanie się i oswojenie z nim. Nie tłumaczę zbyt szybko, bo przekładem mogę się zajmować tylko w czasie wolnym, w ciągu dnia pracuję na etacie. Najlepiej tłumaczy mi się wieczorami. Znam swoje możliwości i dość realnie potrafię ocenić, ile czasu będę potrzebowała na daną książkę. Jeśli tekst wydaje mi się trudniejszy, robię próbkę, żeby to sprawdzić.

Co jest największym wyzwaniem w tłumaczeniu literatury niderlandzkiej?
– Największym wyzwaniem jest przekonanie wydawcy do danego autora i do zakupu praw do tytułu, potem jest już z górki.

Czy nawiązujesz w kwestiach wątpliwych kontakt z pisarzem?
– Tak, jeśli to tylko możliwe, choć najpierw sprawdzam wszelkie inne źródła. Dopiero gdy one nie dają rozwiązania, zwracam się do autora. Tłumacząc „Wojnę i terpentynę” miałam na przykład problem z opisem pewnego elementu architektonicznego – autor zamiast tłumaczyć mi, co miał na myśli, przysłał zdjęcie i sprawa od razu się wyjaśniła.

Ciekawi mnie stosunek emocjonalny tłumacza do powieści, którą przekłada. Jakie emocje się w Tobie rodzą czy Tobą targają? Czy jesteś tak tym pochłonięta, że świat dla Ciebie nie istnieje?
– Trochę tak właśnie jest. Kiedy siadam do komputera, staram się maksymalnie skupić na przekładzie. Bardzo się wczuwam w tłumaczony tekst, wchodzę w świat bohaterów – słucham ich muzyki, sprawdzam książki, które czytają, oglądam obrazy, które oni oglądają. Odbywam wirtualne spacery ich ścieżkami, co obecnie jest możliwe dzięki dostępnym technologiom. Każda tłumaczona książka wzbogaca mnie pod wieloma względami.

Nie wyobrażam sobie życia bez książek, są mi potrzebne jak powietrze. Praca nad przekładem literackim stanowi bardzo specyficzny sposób obcowania z tekstem, to niejako szczególny stopień wtajemniczenia, który w dodatku wysoce uzależnia – mam tu na myśli to, że po skończeniu jednego przekładu ma się ochotę zabrać od razu za następny.

Czy z pracy tłumacza literatury można wyżyć?
– W Polsce jest to trudne. Być może wykonalne, ale trudne. Niewątpliwie zależy to również od języka, z którego się tłumaczy. Stawki za tłumaczenia literackie są dziś na takim samym, a śmiem twierdzić, że nawet na nieco niższym poziomie niż piętnaście lat temu, przynajmniej za przekłady z niderlandzkiego.

Jaki jest odbiór literatury niderlandzkiej w Polsce?
– Wprawdzie uchodzi za tzw. małą literaturę, ale w ostatnich latach ukazało się jednak całkiem sporo przekładów z niderlandzkiego. Z jednej strony na propozycje publikacji literatury niderlandzkiej niektórzy wydawcy nadal reagują z rezerwą, bo nie znając języka, muszą polegać na opinii tłumacza albo posiłkować się przekładami na angielski czy niemiecki, o ile takie istnieją. Z drugiej strony pisarze niderlandzkojęzyczni są regularnie zapraszani na najważniejsze festiwale literackie w Polsce, na przykład Cees Nooteboom i David Reybrouck byli gośćmi Festiwalu Conrada, a Stefan Hertmans Festiwalu Miłosza.

Który z twoich przekładów cieszył się największą popularnością? „Dziennik Anny Frank”?
– Bez wątpienia, sądząc po liczbie wznowień, ale też „Dziennik” jest książką wyjątkową. O ile wiem, całkiem dobrze sprzedawały się swego czasu „Kroniki abisyńskie” Mosesa Isegawy i „Encyklopedia głupoty” Matthijsa van Boxsela, a także „Drogi do Santiago” i „Hotel nomadów” Ceesa Nootebooma. Mam nadzieję, że również „Wojna i terpentyna” Stefana Hertmansa okaże się dużym sukcesem, od chwili wydania stale jest o niej głośno.

W 2017 roku ukażą się aż trzy kolejne twoje przekłady: dwóch powieści flamandzkiego pisarza Stefana Hertmansa oraz „Bałtyckie dusze” (De Baltische zielen) Jana Brokkena. Tempo iście zawrotne, czy znajdujesz czas dla siebie?
– Tak się składa, że przekład drugiej powieści Hertmansa oddałam w połowie roku, a trzeciej, mniejszej, w zeszłym tygodniu, czyli w normalnym dla mnie trybie. Natomiast tłumaczenie książki Jana Brokkena było gotowe już jakiś czas temu. Staram się tak planować pracę nad przekładem, żeby przynajmniej od czasu do czasu mieć chwilę dla siebie i dla rodziny.

A co robisz w czasie wolnym?
– Nie będę tu oryginalna – czytam co się da, szukam nowych tytułów, chodzę do kina, spotykam się z przyjaciółmi. Czasem organizujemy sobie z mężem weekendowe wyjazdy w ciekawe miejsca.

Nad czym obecnie pracujesz?
– Wszystko wskazuje na to, że następna w kolejności będzie najnowsza powieść Stefana Hertmansa „De bekeerlinge” (w dosłownym tłumaczeniu „Nawrócona” ). Zacznę prawdopodobnie po Świętach.

Dziękuję za rozmowę, życzymy dalszych sukcesów translatorskich.
A czytelnikom polecam doskonały prezent pod choinkę „Wojna i terpentyna” Stefana Hertmansa w przekładzie Alicji Oczko.
Książka ta jest jedną z najlepszych dziesięciu powieści 2016 r. wg The New York Times Book Review.

Małgorzata Bos-Karczewska jest redaktorem naczelnym portalu Polonia.nl

logo_def150pix Opublikowane na portalu Polonia.NL 05.12.2016 © Polonia.nl
– Wydawca portalu: STEP – Stowarzyszenie Ekspertów Polskich w Holandii. Czytaj o nas

Znajdziesz nas na Twitterze. Jesteśmy też na Facebooku.
Dołącz do nas i dziel się opiniami.