Annamaria Gregorowicz
 
„W Holandii wszystko jest inne niż w Belgii” pisze na blogu
 
 
 
 
 

Anna Gregorowicz dzieli się swoimi przeżyciami na emigracji w Belgii i Holandii. Jest literaturoznawcą, studia skończyła na Uniwersytecie w Toruniu, tam obroniła doktorat. Na emigracji od 6 lat, najpierw w Belgii, a od 3 lat mieszka w Holandii.

Od jesieni 2014r. prowadzi bloga „Życie matki” o holenderskiej codzienności rodziców i dzieci. „Nie bardzo typowej, bo naznaczonej diagnozą spektrum autystycznego, nadwrażliwością na bodźce zewnętrzne i wybujałą emocjonalnością. Codzienności wypełnionej miłością i nieustanną troską” pisze Anna Gregorowicz.

Annamaria Gregorowicz
 

Blog: „Życie matki”
Autor: Anna Maria Gregorowicz
Data wpisu: 22-07-2015
Tytuł: Trzy lata w Holandii

Poza granicami Polski mieszkam od sześciu lat. Decyzja o emigracji nie była łatwa, ale wydawała się jedynym sensownym wyjściem. Dwunastoletni związek, ośmioletnie małżeństwo dobiegło końca, a jak to w polskim prawie bywa, musieliśmy nadal mieszkać pod jednym dachem. Sytuacja nie należała do komfortowych. Poza tym nie mogłam utrzymać mieszkania i dziecka z pensji nauczyciela. Tego żałowałam najbardziej – pracy, którą tak kochałam. Umowa na stałe, świeżością pachnący kontrakt nauczyciela mianowanego, jakieś bezpieczeństwo finansowe.

W miejscu, gdzie mieszkałam nie mogłam oddychać. Dzielnie znosiłam spojrzenia, wcale nie ukradkowe, i donosy, i plotki. Myślę, że każdy w mojej sytuacji chciałby zmienić klimat. Skończyłam więc kurs dla nauczycieli języka polskiego jako obcego i czekałam na zmianę.

Nie było łatwo, moja wymarzona Francja okazała się nieosiągalna. Francuski był moim drugim językiem, ale romanistyki nie studiowałam, więc nie. Już pogodziłam się z myślą, że muszę poczekać jeszcze rok, gdy niespodziewanie zadzwonił telefon. Lektorka z Gandawy zrezygnowała z pracy. Nie zastanawiałam się ani chwili.

Po miesiącu miałam już zarezerwowane mieszkanie i znalezioną szkołę dla Syna, bo on wyruszał oczywiście ze mną. Nowy świat, nowe wyzwania. Belgia. Gandawa. O Gandawie wiedziałam tylko tyle, że w katedrze St. Bavo znajduje się ołtarz Adoracja Mistycznego Baranka braci van Eycków. Tam czekało na nas Przeznaczenie, które przywiodło nas do Holandii.

Trzy lata spędzone w Belgii to czas nauki. Nauki w każdym znaczeniu tego słowa. Nauki o sobie, o Synu, o otaczającym świecie, o ludziach, o dobru i złu. Jestem bardzo wdzięczna losowi za ten czas. Bez tych doświadczeń nie mogłabym ruszyć z miejsca. Nie powiem, że nie tęskniłam.

Nie za Polską, nie gniewajcie się. Z Rodzicami i Siostrą rozmawiam praktycznie codziennie, często mnie odwiedzają, więc tęsknoty nie ma. Na początku tęskniłam za moją pracą. Byłam przerażona nowym wyzwaniem – uczenie studentów slawistyki, Belgów, języka polskiego. Nigdy tego nie robiłam, poza kilkoma godzinami praktyk i byłam naprawdę przerażona.

Pamiętam sen, sen o moim liceum w Toruniu. Pierwszy dzień szkoły, ja radosna, młodzież też. Deklamuję wszystkie lektury w klasie pierwszej. Tak, deklamuję, z poczuciem takiego szczęścia. Wiem, co mam powiedzieć, siódmy rok pracy. Wszystko znam doskonale. Dwie praktykantki czekają na polecenia. Poczucie odprężenia i spełnienia. Cudowny sen! I rzeczywistość.

Wszystko nowe, nikogo nie znam. Język, którego nie rozumiem. Dzięki Bogu znałam już francuski, chociaż musicie wiedzieć, że mieszkańcy Flandrii za francuskim nie przepadają i nie raz usłyszałam, że mogłabym już nauczyć się niderlandzkiego, skoro przyjechałam tu pracować.

Wyobrażenie o Polakach mniej więcej jak wszędzie. Na szczęście od dłuższego czasu, nie przejmowałam się tym, co kto o mnie myśli. Irytowało mnie tylko zachowanie starszych pań. Gdyby nie kolega z wydziału nie znalazłabym mieszkania, bo kto zaufa Polce czy Polakowi, który w dodatku dopiero co pojawił się w kraju? Tęskniłam za Przyjaciółkami, mam dwie, ale rozmawiam z nimi średnio raz na pół roku, więc w zasadzie nic się nie zmieniło.

Pokochałam moją nową pracę, kontakt ze studentami. Kilkoro z nich pracuje lub przebywa obecnie w Polsce. Jestem z nich bardzo dumna. Mieliśmy z Synem szczęście do szkoły, która okazała się rewelacyjna. Syn uwielbiał tam chodzić i szybko nauczył się języka niderlandzkiego. Ja w końcu też.

W Gandawie czekał na mnie Mąż, który okazał się brakującym ogniwem. Gdy wkroczył w nasze życie, oboje z Synem mieliśmy wrażenie, jakby zawsze był. I wtedy przyszła oferta nowej pracy dla Męża. Sama go zachęcałam, by składał podanie. Złożył, ale nie bardzo wierzył, że tę pracę dostanie. Do prowadzenia wykładu podszedł więc na luzie i …. wygrał konkurs.

foto-blog
UWAGA Promujemy Wasze blogi!

Prowadzisz bloga z życia w Holandii, napisała(e)ś ciekawy tekst? Chcesz podzielić się nim na portalu Polonia.nl, nic prostszego przyślij maila z tekstem i linkiem na adres redakcji info@polonia.nl oraz napisz krótko, dlaczego Twój tekst zasługuje na uwagę Rodaków.

Redakcja Polonia.nl

Trasa Gandawa – Amsterdam to 3 godziny podróży pociągiem w jedną stronę, przy dobrych wiatrach oczywiście. Pojawiła się więc myśl, a potem decyzja o przeprowadzce. Nie martwiłam się jakoś bardzo, choć obie prace, w między czasie zaczęłam pracować w szkole europejskiej, musiałam pozostawić za sobą. O dojazdach nie było mowy. Za dużo godzin zajęć, by wszystko dobrze zgrać z pociągami, a te często spóźniają się o godzinę, więc nie było sensu. Do szkoły europejskiej dojeżdżałam jeszcze przez rok, dopóki mój ciążowy brzuch nie stanął między mną a kierownicą :).

W Holandii wszystko jest inne niż w Belgii. Język niby ten sam. Różnice to głównie akcent i znaczenie niektórych słów. I nie, flamandzki to nie jest oficjalny język Flandrii, jest nim niderlandzki. Flamandzki to dialekt. Dzieci w szkole uczą się niderlandzkiego. Po flamandzku może rozmawiają z rodzicami w domu, ale nie w szkole. Zatem akcent, z powodu którego wszyscy tu myślą, że jestem z Belgii. (Zawsze sprostowuję tę pomyłkę, co wprawia rozmówców w osłupienie.). Różne jest także znaczenie słów, co czasem może prowadzić do zabawnych sytuacji. Kiedy w Belgii powiesz „poep” (pup) wszyscy wiedzą, że to pupa. Gdy chcesz tego słowa, w tym znaczeniu, użyć w Holandii, możesz się nieco zdziwić. W Holandii bowiem „poep” oznacza kupę. 🙂 Tu mówią „kopje”, tam „tas” (filiżanka). I tak dalej. (Napiszę jeszcze o tym, inaczej cały post zdominuje język).

Inni są ludzie, tu bardziej otwarci, chcą wszystko o tobie wiedzieć, tam nawet po dwuletniej znajomości nie zaproszą cię do domu na kawę. Inna mentalność. Belgowie żyją dobrze. Nie przejmują się za bardzo pieniędzmi. W Holandii musisz dobrze szukać, zanim znajdziesz sklep z dużymi opakowaniami proszku. Wszyscy liczą centy i nawet w piekarni informują cię, że „ten chleb jest drogi”. Chyba wynika to z protestanckiej tradycji. Inne są podatki. Jest ich tu mnóstwo. Inna opieka zdrowotna. Za połowę ceny, którą teraz płacimy miesięcznie, w Belgii nasza rodzina mogła korzystać z usług służby zdrowia przez cały rok. Inne szkoły, głównie duże i przepełnione. To co ja tu robię?

Mieszkam. Staram się poukładać świat wokół jak najlepiej potrafię. Na początku zajęta byłam rozpakowywaniem i układaniem, urządzaniem. Zmaganiami ze szkołą Syna. Trenowaniem lekarza rodzinnego. Poznawaniem dzielnicy i miasta. Szukaniem pracy. Szybko okazało się, że nie jest to takie proste. Nigdzie, nic. NIC. Byłam rozgoryczona. Na co mi te dziewięć lat studiów, skoro nijak ich tutaj nie mogę wykorzystać? Wysyłasz podanie i dostajesz e-mail, że jest 200 kandydatów na to miejsce! Można się wściec! Albo poryczeć.

Najpierw ryczałam. Potem szukałam dalej. Przyglądałam się Holendrom. Zauważyłam, że nie przejmują się zbytnio. Studiują właściwie w każdym wieku. Robią dodatkowe szkolenia, kursy, poszerzają wykształcenie. To mi się tutaj bardzo podoba. Zawsze lubiłam się uczyć!

Po kilku miesiącach trafiłam na panią Teresę i dostałam pracę. Znów się bałam, bo przecież to nowe wyzwanie – uczenie Polaków języka niderlandzkiego. Na szczęście talent pedagogiczny odnalazł swoje zastosowanie, a ja znów mogłam realizować swoje życiowe powołanie – uczyć. Trwało to 10 miesięcy, bo cudem, dosłownie, zaszłam w ciążę: Synek i Syn wypełnili mój czas.

Kilka miesięcy temu reaktywowałam działalność mojej malutkiej firmy. Troszeczkę uczę, troszkę tłumaczę, trochę piszę i ku chwale ojczyzny wspieram działalność nowiutkiej Sekcji Polskiej w holenderskim stowarzyszeniu nauczycieli języków Levende Talen.

Człowiek uczy się przez całe życie. To prawda. Przez trzy lata w Holandii nauczyłam się baaaaaaaardzo dużo o stosunkach międzyludzkich, o biznesie, marketingu, psychologii, tłumaczeniu i obsłudze mediów społecznościowych. Spotkałam ludzi, którzy mnie przerażali, których unikam, których podziwiam i takich, z którymi chętnie się zaprzyjaźnię.

Uczę się każdego dnia.

autor: Anna Maria Gregorowicz

Opublikowane na portalu Polonia.NL 28.08.2015 © Polonia.nl

– Wydawca portalu: STEP – Stowarzyszenie Ekspertów Polskich w Holandii. Czytaj o nas

Odwiedź nas w sieci:
Polub portal Polonia.nl na Facebooku!
Facebookbądź na bieżąco, komentuj nasze wpisy
TwitterJesteśmy też na Twitterze